Wnikliwi P.T. Czytelnicy zauważyli już chyba, iż tutejsze enorecenzje sprowadzają się do dwóch wątków: śladów zostawionych na mapie (częstsze) oraz prostej potrzeby podbicia poczytalności (rzadsze). Stąd dziś na łamach „Czasopisma” kilka zdań o winie Château Topolcianky Frankovka Modrá Archívne víno 2012, które przyjechało z nami z letnich wojaży w pięknych słowackich górach.
Starodawna legenda mówi, że święto 1 Maja to nie ma nic wspólnego z komunizmem, lecz czcić ma ofiary masakry robotniczej w Chicago (Haymarket Riot). Tak, to piękna legenda, podobnie jak ta o starohinduskim symbolu szczęścia lub rzymskim salucie — wszystko to prawda, ale nie do końca. Bez względu na to czy dzisiejsze święto miało być czerwone ze względu na przelaną robotniczą krew, czy konotację bolszewicką — chyba dobrze się stało, że nie budzi już żadnych emocji i jest po prostu jeszcze jednym dniem wypoczynku.
A skoro to dzień wypoczynku, to można albo gdzieś wyskoczyć, albo skosztować dobrego, przywiezionego przy okazji realizacji turystycznych planów, trunku.
Owa frankovka modrá jest idealnym przykładem gatunku rekreacyjnego czerwonego wina wytrawnego: nieciężkie (ale przecież nienudne — podkreślam, bo często „lekkie” w czyjejś opinii wina nudzą mnie potwornie) w smaku, dość głębokie, o wyczuwalnym posmaku owoców (ni to śliwka, ni porzeczka?), świetnie podchodzi pod dania z makaronem, dobre pieczywo z ciekawym serem (ale nie z iście czeskim w smaku lecz morawskim w nazwie — ołomunieckim syrečkiem! do nich bez pilznera nie podchodź!).
I tak, gdzieś po drugim-trzecim kieliszku, można sobie podywagować o pięknych, starodawnych legendach, które zarosły mchem i paprocią…
Butelkę tego wina kupiłem w jakimś spożywczaku na Słowacji za ok. 5 euro, co jest ceną całkiem adekwatną do jego jakości (niestety, słowackie wino jest droższe niż to, które można kupić w czeskich sklepach, przykry skutek wprowadzenia euro).