Nieco spóźnione, ale zawsze dobre, życzenia na Dzień Dziecka: żebyśmy zawsze kierowali się w życiu optymistyczną nutą, nawet jeśli wydaje się nieco infantylna. Jeśli brak takich wzorców w życiu własnym, można pójść do teatru, na przykład na „Czarnoksiężnika z Krainy Oz”, którego setną inscenizację na deskach wrocławskiego Capitolu mieliśmy okazję wreszcie dziś obejrzeć.
W pewnym skrócie i nie paląc: mała Dorotka zostaje wyciągnięta podmuchem tornada ze swojego domu w Kansas aż do Krainy Oz. Dowiaduje się, że pomocy w powrocie do domu może oczekiwać wyłącznie od tytułowego Czarnoksiężnika, w drodze dołączają do niej trzy inne bidy, które też czegoś potrzebują (Strach na Wróble chciałby zyskać rozum, Blaszany Drwal — serca, zaś naprawdę Tchórzliwemu Lwu przydałaby się odwaga). Po drodze muszą zmierzyć się z licznymi przeciwnościami, w zmaganiu z nimi okazuje się, że…
Tak, „Czarnoksiężnik z krainy Oz” to spektakl dla dzieci — nie mogłem tego przeoczyć widząc 1/2 widowni — ale nie tylko dla dzieci. Pomijając prostą i sympatyczną regułę, że czas spędzany w teatrze liczy się podwójnie (i dla głowy, i dla uśmiechu), to tym razem ekipa z Teatru Capitol wspięła się na wyżyny tego, za co lubię ich najbardziej: jest dynamicznie, kolorowo, jest dużo tańca i śpiewu, etc., etc.
Jak dla mnie bomba, zwłaszcza, że ta bomba naprawdę może być atrakcyjna nie tylko dla dzieci.
Zdecydowanie polecam!