Zakładając, że pojęcie kultowości w odniesieniu do dóbr materialnych ogranicza się do rzeczy o ograniczonej dostępności wszystko wskazuje na to, że rowery On-One Inbred mają szansę stać się jeszcze bardziej kultowe po tym jak angielski producent wycofał się z ich produkcji („The Inbred Is Dead”). Ponieważ od 6 lat jestem szczęśliwym posiadaczem takiego roweru, myślę, że to dobry moment, by podzielić się z P.T. Czytelnikami uwagami — czy do sprawnej jazdy po mieście potrzeba czegoś więcej, niż roweru singlespeed?
Dla jasności: singiel (singlespeed) to rower, o pojedynczym przełożeniu, czyli bez żadnej przerzutki (ani zewnętrznej, ani wewnętrznej, ani przedniej, ani tylnej), przez co siła mięśni pedałującego przekładana jest poprzez przekładnię o stałym przełożeniu. W skrócie — jeśli chcesz jechać szybko, musisz mocno pedałować, zaś jazda powolna nie wymaga niczego więcej jak relaksacyjnego naciskania na pedały.
Proste? Proste, nieskomplikowane, zwinne, lekkie, nieabsorbujące, szybkie; nic innego jak niegdysiejsze Wigry od Rometu lub radzieckie wielosipiedy Wierchowina czy Ukraina. Jednak prezentowana maszyna to singiel górski — a wszakże rowery MTB kojarzą się z niezliczoną liczbą przełożeń (chociaż tu znów marketing robi numery, bo teraz jest przecież parcie na brak przedniej przerzutki).
Testowanego Inbreda złożyłem (nie w 100% własnoręcznie: sterów nie nabijam, suportów na kwadrat nie wkręcam, kół zaplatać nie potrafię) sześć lat temu, od tego czasu przejechałem na nim prawie 25 tys. kilometrów, większość po mieście, chociaż przez początkowy (niedługi) rower służył też jako wertepówka (po pewnym czasie zastąpiony przez Inbreda 29er).
Podstawowe dane techniczne maszyny, która nosi nieformalne imię Kobiałka (jak przystało na sarmatę-ułana-husarza moim rowerom nadaję imiona):
- stalowa rama On-One Inbred 26er, w wersji singlespeed — czyli z otwartymi hakami, bez możliwości zamontowania zwykłej przerzutki, rozmiar 18″ (wymiary iście punkrockowe, czyli coś z czasów Neda Overenda i Tinker Juareza: długość rury głównej 602 mm, przekrok 747 mm, główka 105 mm, kąt rury podsiodłowej 73 st., kąt główki 70 st.);
- sztywny stalowy widelec On-One (i życie stało się prostsze);
- obręcze Mach1 2.30 disc + piasty Shimano XT M756 (i tak wierzę, że Shimano bierze udział w spisku producentów kluczy);
- mechaniczny tarczowy hamulec Avid BB-7 (tylko na przednim kole; początkowo była para hydraulicznych Shimano SLX M666, ale okazały się największym rozczarowaniem, bo ten delikatny sprzęt nie wytrzymał trudów poruszania się po jakże brudnym Wrocławiu);
- korba Shimano Acera M-361 (podkreślam, bo to największe zaskoczenie — kupowałem z myślą, że za sezon-dwa będę musiał wymienić, a tymczasem budżetowa korba japońskiego producenta kołowrotków trwa i trwa mać!);
- zębatki: stalowa On-One z przodu, On-One Groove Armada z tyłu (obecnie przełożenie 32:14, ale nie polecam 14T na tylnym kole; było też 32:16 (daje radę w terenie) czy 36:16 (chyba optymalne w przypadku wielkomiejskiego singla);
- reszta szpeju: kierownica On-One Mary (baaaaaaaaaardzo gustowna i wygodna), pedały Look Quartz (zimą zamieniane na platformy), opony typu slick Schwalbe Kojak 26×2,00 (zimą Schwalbe Smart Sam), naprawdę wygodne chwyty Ergon (wcześniej były ESI Grips, ale się wystrzępiły), etc. etc.
Pierwsze pytanie, które ciśnie się na usta: dlaczego akurat singiel? Przecież rower z przerzutkami jest wygodniejszy, może szybciej jechać, można wygodniej pedałować (mniej wysiłku dzięki dopasowaniu przełożenia do warunków, podłoża, etc.) — dobrowolnie rezygnując z przerzutki człowiek ogranicza się do jednego, stałego, sztywnego przełożenia!
Owszem, chociaż wszystko to prawda, nie da się zaprzeczyć, że mój On-One Inbred — któremu życie singlespeed ma szereg zalet, których nie posiada bicykl z przerzutkami:
- relatywnie prosta konstrukcja — do dziś pamiętam, że to Gary Fisher powiedział „no chain, no pain”, ale jeśli remedium na bolączki wynikające ze stosowania łańcucha ma być karbonowy pasek, to ja wysiadam i idę piechotą. Bolączką są przerzutki, skosy łańcucha, etc. (stąd chyba moda na nowoczesne i drogie systemy bez przerzutki przedniej) — ale dlaczego nie pójść o krok dalej, kompletnie wyrzucić przerzutki i jeździć singlem?
- relatywnie proste życie — możecie mi nie wierzyć, ale rower singlespeed jest odporny na zaniedbania serwisowe. Lubię rowery (bardzo), ale jeszcze bardziej lubię naszą psinę, byłoby mi przykro, gdybym na czyszczenie roweru poświęcał tyle czasu w miesiącu, ile zajmuje mi głaskanie i drapanie Kuaty w ciągu dnia. Zamontowawszy piekielnie mocne stalowe zębatki, sporadycznie zdzierając nadmiar brudu oraz oczywiście smarując łańcuch jak należy, załatwiam rzecz raz-dwa;
- relatywnie niska masa — mówią, że rowery ze stali są ciężkie i rdzewieją, ale ten On-One Inbred ciężki nie jest; ostatnim razem jak go ważyłem (miał jeszcze oba hamulce i chyba grubsze opony) ważył jakieś 10,5 kg, teraz powinno być mniej; rower waży mało, bo nie ma ani przerzutek, ani amortyzatora, gładkie opony są bardzo lekkie — a lekkość przekłada się także na szybkość jazdy i błyskawiczność reakcji;
- relatywnie szybka jazda — wierzcie lub nie wierzcie, ale kompletnie bezstresowo osiągam prędkość przelotową w granicach 25 km/h, w sprincie… no właśnie: jazda na singlu oznacza, że przejście do sprintu zajmuje mi więcej, niż ułamek sekundy (ale też i nie rozpędzam się jak kolarze torowi), przy czym mej uwagi nie zaprzątają żadne manetki sterujące przerzutką; w dodatku singiel jest lepszy dla kolan, bo nic tak nie niszczy stawów jak zmaganie się z „ciężkimi” pedałami (kadencja, głupcze!);
- i na marginesie: nie wiem kiedy nastąpi renesans kół 26″, ale jestem pewien, że kiedyś — czy to na fali pogoni za klimatami retro, czy po prostu producenci sprzętu odkryją nową żyłę złota w starej kopalni — będzie miało to miejsce. Rower na kołach 29″ jest lepszy w długich, wyczerpujących trasach — dwudziestka-szóstka jest zwrotna, zwarta, lżejsza (tańsza?) — może to kwestia wieku, ale wprowadzenie rozmiaru 27,5″ wydaje mi się tylko wyciągarką kasy.
Niezależnie od tego, że w singlu przełożenie jest tylko jedno, warto poświęcić mu pół akapitu — wszakże o tym jest cały ten ambaras.
Jak już się rzekło obecnie w Inbredzie mam zainstalowane zębatki o rozmiarze 32T (z przodu) oraz 14T (z tyłu) — i może ja czegoś nie umiem zrobić, a może po prostu tak „mała” zębatka z tyłu w rowerze o górskiej geometrii nie jest najszczęśliwszym rozwiązaniem. Cóż z tego, że jest sporo zapasu prędkości, skoro mocniejsze nadepnięcie w pedały potrafi spowodować przeskoczenie łańcucha, który po prostu wisi na niewielkim odcinku tego zębatego okręgu. (Na szczęściem mam w jeszcze zanadrzu nieśmiganą trzydziestkę-czwórkę i szesnastkę, a matematyka nie kłamie — będzie łagodniej dla kolan i dla łańcucha, a spieszyć się aż tak bardzo nie mam dokąd ani po co.)
Stąd też lepsze — wygodniejsze, mniej męczące dla kolan, dla łańcucha — w górskim singlu terenowym okaże się tylna zębatka o większej ilości kłów, a jeśli komuś zależy na prędkości (to już raczej poza terenem) — warto dokładać z przodu.
Natomiast nie mam wątpliwości, że góral singlespeed może być niezłym rozwiązaniem nie tylko do miasta, ale także w lekki teren; jasne, wymaga nieco innego sposobu pedałowania (mniej zrywów, więcej płynności), ale już przełożenie dwa-na-jeden (jak 32:16 — lepiej 34:17) na różne podmiejskie wertepy jest akuratne (a jak rower jest lekki, to można go nawet czasem ponosić; tak, wiem, że w czasach wszechogarniających elektryków brzmi to jak iście oldskólowa herezja, ale cóż — czasem trzeba jechać pod prąd modzie i trendom).
Oczywiście trzeba wówczas zainwestować w parę hamulców — bo jazda na slickach i pojedynczym, przednim hamulcu, to czasem istne rodeo!
Zatem dlaczego On-One Inbred, dlaczego rower na stalowej ramie? Z perspektywy czasu przyznaję, że to tylko fanaberia, a być może nawet chęć wylepszenia swego ego. Stal jest fajna, filigranowe rurki dodają uroku, może jest też nawet łagodniejsza dla czterech liter, relatywnie niedroga (chociaż byle aluminium będzie tańsze) — co jednak nie zmienia faktu, że ten Inbred świetnie jeździ — jest sprężysty, zwarty, błyskawicznie przyspiesza (to także zaleta sztywnego widelca).
Ale przecież żeby jeździć singlem po mieście nie trzeba kupować ramy z otwartymi hakami, bo przecież po prostej konwersji każdy stary góral będzie takim samym singlem (wystarczy dobra zębatka na tył, napinacz do łańcucha i pierścień dystansowy trzymający zębatkę we właściwym miejscu — przerzutki i manetki można sprzedać).
Autentycznie zachęcam — gdyby się okazało, że macie pod ręką rower, z którym właściwie nie wiadomo co zrobić, śmiało można pomyśleć o tchnięciu w niego drugiego życia, bo przeróbka na singlespeeda to prosty sposób na cieszenie się rzeczami prostymi i nieskomplikowanymi.