Cóż, wyjdzie na to, że czytam tylko o hitlerowcach i himalaistach… — czyli wychodzą młodzieńcze fascynacje (czytelnicze i nie tylko) — coś w tym jest. Stąd dziś na łamach „Czasopisma” kolejna amatorska recenzja literacka — czyli „Ja, pustelnik. Autobiografia”, autorstwa Piotra Trybalskiego i Piotra Pustelnika. Czyli trzeciego w historii Polaka, który sfinalizował Koronę Himalajów i Karakorum.
Zacznę od tego, co mi się w książce podoba: podoba mi się struktura tekstu, wyraźne wyodrębnienie tego, co o bohaterze miał do powiedzenia Piotr Trybalski — co ciekawe, chociaż w tytule jest „Autobiografia”, czuć pióro ghosta, który wcale nie jest tylko widmem podmiotu lirycznego — od własnych wypowiedzi bohatera. Podoba mi się także umiejętność przyznania się Piotra Pustelnika do własnych obaw i słabości: od diagnozy lekarza, która na długi czas blokowała jego wyczyny, poprzez kiepskie początki wspinaczkowe i dość przypadkowe wejście w świat himalajskich wypraw — aż do tego, że na szereg ośmiotysięczników wspinał się z butlą.
Fajne jest też to, że opowieść w pewnym stopniu umyka temu nieszczęsnemu rytmowi literatury wysokogórskiej — bo skoro prawie każda wyprawa to wahadłowe kursowanie góra-dół (baza — poręczówki — jedynka — dwójka — zejście do bazy — poręczówki — założenie trójki, etc. etc.), to za którymś razem ta rytmika jest po prostu nudna. U „Pustelnika” takich atrakcji też nie brak, ale chyba na szczęście także twórcy gatunku są już nieco przesyceni opisami żmudnego wysiłku.
Podoba mi się także to, że Piotr Pustelnik nie robi z siebie branżowego mocarza (vide nieco kąśliwa, ale jednak autokrytyka — tam gdzie mówi o kolegach, którzy mówili, że „osiągnięcie [14-sty 8000-tysięcznik] nie miało charakteru sportowego, tylko kolekcjonerski”).
Co mi się podoba mniej? Hmm chyba najbardziej właśnie to, że nie mamy do czynienia z odjechanym zdobywcą własnych ścieżek — trudno być chyba bardziej na przeciwnym biegunie od Wojciecha Kurtyki, niż jest Piotr Pustelnik, dla którego właściwie istniały tylko najwyższe wierzchołki i cel w postaci zaliczenia ich wszystkich (choćby i o tlenie).
Czy warto sięgnąć po tę książkę? Myślę, że dla choćby średnio wkręconych w tematykę może być to ciekawa lektura — ale wszystkim innym na pewno będzie lepiej trzymać się z daleka.