Prędzej pies wdrapie się z panem i pańcią na dwutysięcznik, niźli pies z kulawą nogą zainteresuje się recenzjami win morawskich. Ta oczywista oczywistość — oraz pobieżna wprawdzie, ale wystarczająca znajomość winiarskiej blogosfery — skłania mnie do tego, by wstąpić czasem do wyśmienicie znanej wszystkim Polaków sieci spożywczaków, przekonać się jak smakuje coś, co może mieć każdy z nas.
Tym razem padło na Marquês de Borba Alentejo 2017 — czyli średnio-drogie, średnio-tanie białe wytrawne wino z Biedronki.
Na początek uwaga z głupia frant: skoro można zrobić białe wino czerwone, to nie powinno nikogo dziwić, że barwa tego vinho branco może kojarzyć się z pewną substancją oddawaną czasem do analizy. Nie wiem skąd to się bierze — czy to wpływ kupażu (w tym przypadku odmian Arinto, Antão Vaz, Viognier), czy po prostu tak ma być — jednak kolor białego Marquês de Borba może budzić nieufność.
W smaku… nie wiem czy już mi się białe wina przejadły (przepiły?), czy coś jest nie tak z tym portugalskim trunkiem, ale wrażenie niewątpliwego orzeźwienia po pierwszych łykach przechodzi w coś niepokojąco cytrusowego — jakby wybił płyn do mycia naczyń; gorzej, że wrażenie to utrzymuje się na języku dość długo. Część nazwie ten efekt trwale orzeźwiającym, ja jednak uważam (być może mylnie, ale przecież ja się nie znam — opisuję tu głównie moje winiarskie podróże, nie uzurpuję sobie miana znawcy tematu), że coś tu nie gra. Niemniej właśnie pewna surowość sprawia, że raczej nie traktowałbym tego wina jako relaksacyjnego — warto coś do niego przekąsić, żeby złamać ten nieznośny posmak.
Butelkę tego wina kupiłem w Biedronce za 19,99 złotych, co uważam za cenę dość wygórowaną, zwłaszcza biorąc pod uwagę moje zastrzeżenia. Marquês de Borba czerwone, chociaż droższe, wypada znacznie lepiej.
A tak przy okazji: był czas, że przyjeżdżający z polski do Czeskiej Republiki miał dysonans patrząc na sposób organizacji ich handlu spożywką (złośliwi komentowali, że to efekt komuny); właściwie dopóki nie powstały większe sieci, sytuację ratowali tylko Wietnamczycy i Chińczycy, chętnie prowadzący nie tylko przygraniczne sklepiki. Dziś natomiast sprawy się mocno odmieniły i generalnie zakupy spożywcze można u nich zrobić 7 dni w tygodniu — także w taką niedzielę, jakiej jutro akurat nie będzie.
Co jednak nie zmienia faktu, że tego wina akurat nie polecam.