Kiedy byłem młodym i strasznie nakręconym na góry chłopakiem liczyły się dla mnie… z Tatr liczyły się dla mnie tylko Tatry Wysokie (granitowe turnie, przepaściste zbocza, etc.); na wszystko co niższe patrzyłem z pewną wyższością („jak w górach rosną drzewa, to są muchy, a muchy mnie wkurzają”). Z wiekiem człowiek mądrzeje, zaczyna doceniać to, czego wcześniej nawet nie raczył dostrzegać, przestaje go rajcować wyłącznie wąsko pojęte ekstremum (najwyżej, najszybciej…) — a przynajmniej tak to sobie wszystko zaczyna racjonalizować ;-)
W naszym przypadku oznacza to, że tegoroczne (trwające jeszcze!) wakacje w Ružomberoku przebiegły nie tylko pod znakiem eksploracji tatrzańskich dolin i wierchów (por. „Dolina Koprowa to niezłe miejsce na spacer z psem przez Tatry — i tak aż do Ciemnosmreczyńskich Stawów”) — lecz także to, że w ramach poznawania pięknych słowackich gór wybraliśmy się także na Wielki Chocz (Veľký Choč) w Górach Choczańskich.

Tytułem wprowadzenia w temat: Góry Choczańskie (Chočské vrchy) to nieduże pasmo leżące w Karpatach Zachodnich, część Łańcucha Tatrzańskiego (przyznam, że tę nazwę pierwszy raz zobaczyłem przygotowując się do tegorocznego wyjazdu), wciśnięte pomiędzy Małą Fatrą i Wielką Fatrą, od wschodu przylega do Tatr. Najwyższym szczytem Gór Choczańskich jest właśnie Wielki Chocz (1608 m n.p.m. w/g polskiej lub 1611 m n.p.m. w/g słowackiej Wikipedii), znany z licznych fotografii prezentujących jego stromą, postrzępioną, północną ścianę.
Czyli niespecjalnie wysoko (jak na słowackie warunki, bo przecież i tak nieco wyższy niż nasza kochana królewna Śnieżka) — w sumie dość pusto (nie licząc samego Wielkiego Chocza), ale nie ma się co dziwić, bo przecież działa magnetyczna siła innych, znamienitszych gór pobliskich…

Gdybyście kiedyś myśleli o wdrapaniu się na Wielkiego Chocza, ale przeraziła was owa mordwand — strachy na lachy, bo wszystkie szlaki prowadzące na wierzchołek omijają północną ścianę, wprowadzając nań z przeciwnej, zdecydowanie bezpieczniejszej strony.
My zdecydowaliśmy się na ścieżkę znakowaną na zielono, prowadzącą z Vyšnego Kubína. Zaparkowawszy obok kościoła, najpierw opłotkami miasteczka, później przez łąki i niemiłosiernie eksploatowany przez drwali las, aż do mini-łączki o nazwie Drapáč, gdzie łapiemy szlak czerwony, cały czas wśród świerków, świerków, świerków… — i tak, w znoju i pocie, bo upał przeokrutny, bez szczególnych widoków, włazimy na szczyt.

Dwuczęściowy (przedzielony mikro-przełączką) wierch Wielkiego Chocza, chociaż sam w sobie niespecjalnie interesujący, daje szansę na rozejrzenie się po okolicy, która… Cóż, jeśli kochacie góry i chcecie się zobaczyć naocznie co ciekawego można zobaczyć na Słowacji, Veľký Choč może służyć za niezły punkt orientacyjny: tu Veľká, tam Malá Fatra (więcej na łamach „Czasopisma” już wkrótce!), Tatry (najłatwiej je zlokalizować odnosząc się do zbiornika wodnego Liptovská Mara) — a jak się dobrze przyjrzeć, dostrzec można Orawską Połhorę (na pewno przyda się dobra mapa, a i kompas może być pomocny).
Słowem: jeśli znudziło lub uśpiło was wdrapywanie się pod górę — na wierzchołku na pewno się rozbudzicie, bo warto wykorzystać okazję, by zaplanować kolejne wypady.

Nieco ciekawszy krajobrazowo i przygodowo okazuje się wybrany przez nas w zejściu szlak zielony, prowadzący równolegle do czerwonego — z tym, że w kierunku przepięknej, rozległej Pośredniej Polany (Stredná poľana). Na tej rozległej, zielonej hali można swobodnie palnąć się na trawce i popatrzeć — ot choćby na Wielkiego Chocza, z którym ledwie co przyszło się nam zmierzyć — i który, jak się okazuje, w istocie niczym nie przypomina tej dumnej, masywnej ściany, którą widzieliśmy z Wyżniego Kubina (to taki krótki przyczynek do dywagacji o tym czy zdjęcia kłamią, czy pokazują prawdę?).
Dla wtajemniczonych turystów: na Strednej poľanie stoi stary pasterski szałas (noszący nieformalną nazwę „Hotel Choč”), w którym można nawet przenocować — to jest właśnie ciekawe u Słowaków, że tam nikt nie robi ceregieli z czegoś, co jest przecież kompletnie oczywiste…

Czy trudno jest wejść z psem na Wielki Chocz? Odpowiem żartem: mnie byłoby bardzo trudno, bo suńka swoje waży — ale na szczęście odkąd czworonogi mogą towarzyszyć swoim przewodnikom we wszystkich górach Słowacji (por. „W Tatry słowackie z psem? Jakim cudem??!”), psisko idzie samodzielnie.
Tak czy inaczej szlaki są nietrudne (choć momentami żmudne), nieszczególnie kamieniste (wyłączając samą sekcję podszczytową), więc psie łapy nie powinny nadmiernie cierpieć. Pewnym niefartem będzie brak wody, więc wszystko trzeba nosić w plecaku (dla Kuaty, przy nieco wyższych temperaturach, 2 litry to betka!) — ale nic to, skoro przemierzanie gór ze zwierzakiem u nogi to zwierzęca przyjemność!

Nie owijając w bawełnę: Wielki Chocz nie jest najwspanialszą górą tych okolic, toteż nigdy nie powiem — rzućcie wszystko, ruszajcie na Veľký Choč. Ale jeśli by się okazało, że macie troszkę więcej czasu i ochotę na posmakowanie czegoś nieco innego — Góry Choczańskie wydają się być niezłą propozycją.
Dla tych, którzy chcieliby rzucić okiem na mapę i ewentualnie uderzyć na Wielki Chocz: Vyšný Kubín — Drapáč — Veľký Choč — Stredná poľana — Vyšný Kubín.