Czy osoba zainteresowana przedstawieniem jej problemów w mediach — rozmawiająca z prasą — może mieć pretensje, że w artykule podano jej dane osobowe? Czy prasa ponosi odpowiedzialność za cytowanie pomówień i obelg w opublikowanym tekście — bo to oznacza, że podpisuje się pod owymi pomówieniami? (wyrok Sądu Apelacyjnego w Warszawie z 24 stycznia 2018 r., sygn. akt VI ACa 1480/16).
Sprawa zaczęła się od trzech spraw, jakie kobieta wszczęła przeciwko swej prześladowczyni (ex-szefowej, radnej gminnej) — o ochronę dóbr osobistych w internecie (wygrany), o zniesławienie i znieważenie w internecie (umorzona ze względu na przedawnienie), a także o fałszywe pomówienie przy składaniu zeznań (prześladowczyni zrzucała winę na syna, została uznana winną przestępstwa z art. 233 par. 1 i art. 234 kk). Przed wydaniem ostatniego wyroku kobieta (której jako osobie znanej lokalnej społeczności zależało na nagłośnieniu sporu — „aby społeczeństwo dowiedziało się, kto jest ofiarą, a kto sprawcą”) skontaktowała się z dziennikarką — dziennikarka poczytała akta, przyszła na rozprawę, przeprowadziła rozmowy z kobietą, która zgodziła się na podanie swego imienia i nazwiska, ale nie chciała cytować treści inwektyw.
Efektem pracy dziennikarki były opublikowane teksty, w których dziennikarka zacytowała wypowiedzi będące kanwą sporu (m.in. lubi „mocne wrażenia seksualne”, „biła dzieci” oraz, że „ma kochanka, z którym uprawia seks w pracy”, „ma problemy psychiczne”, „jest pani podłą, okrutną i niegodną kobietą”).
W ocenie kobiety treść publikacji, w której ujawniono jej tożsamość i przytoczono treść obelg naruszała jej dobra osobiste w postaci czci, dobrego imienia i godności, zaś opublikowane artykuły były nieetyczne — zatem wezwała wydawcę do usunięcia tekstów z portalu oraz opublikowania przeprosin.
Wydawca odmówił spełnienia żądania: to kobieta sama z siebie zgłosiła się do redakcji, zachęciła do zainteresowania się sporem, zaprosiła na rozprawę — rozmawiała z dziennikarką o sprawie, dziennikarka poinformowała ją jakie informacje będą ujawnione (bez sprzeciwu ze strony powódki) — co oznacza, że nie doszło do naruszenia dóbr osobistych.
Sąd prawomocnie oddalił powództwo o ochronę dóbr osobistych: to powódce zależało na zainteresowaniu prasy sporem, to powódka zgodziła się na publikację swoich danych osobowych, to powódka rozmawiała z autorką artykułów o konflikcie — kontaktując się z mediami powódka powinna brać pod uwagę, że jej imię i nazwisko oraz treść zarzutów będzie przywołana w opublikowanych materiałach.
Artykuły mają charakter informacyjny, wywołują u odbiorcy poczucie, że powódka jest ofiarą niesłusznych i obelżywych pomówień — narracja jednoznacznie wskazuje, kto w sprawie był niezasadnie pomawiany i obrażany, a kto jest negatywnym bohaterem zdarzeń. Cytowanie obelg miało na celu wyłącznie ukazanie dolegliwości zachowań prześladowczyni („ogólne powołanie się na obrazę, bez wskazania przykładów czyniłoby relację gołosłowną i niezrozumiałą z punktu widzenia czytelnika”). Z perspektywy czytelnika jest jasne, że autorka artykułu nie formułuje inwektyw pod adresem powódki, nie sugeruje, iżby pomówienia były prawdziwe, nie identyfikuje się z zachowaniami prześladowczyni. W konsekwencji oznacza to, że publikacje nie miały na celu umniejszenia godności lub prywatności powódki, co wyklucza przyjęcie, iż doszło do naruszenia dóbr osobistych.
Co więcej sensem publikacji było także uwydatnienie problematyki naruszania dóbr osobistych w internecie, bowiem w przekonaniu wielu użytkowników sieci taki sposób wyrazu oznacza większe przyzwolenie, swobodę i bezkarność — zatem artykuły mają doniosłe walory informacyjno-edukacyjne, co oznacza, że można mówić o występowaniu okoliczności wyłączającej bezprawność w postaci interesu społecznego.
Dziennikarce nie sposób zarzucać braku wszechstronności i staranności w gromadzeniu materiałów (art. 12 ust. 2 pr.pras.) — co oznacza, iż gdyby nawet doszło do naruszenia dóbr osobistych, okolicznością wyłączającą bezprawność byłoby zachowanie należytej staranności przy przygotowaniu tekstów.
Q.E.D.