A skoro to niedziela, to czas na troszkę rozrywki — a przy okazji kilka zdań o tym, że planując wyjście z psem w Tatry nie ma co planować za wiele, bo nigdy nie wiadomo co pokrzyżuje nam szyki. Raz będzie to źle wybrana trasa, innym razem dadzą nam w kość niewygodne buty (polecam te wygodne) — jeszcze innym razem popalić (dosłownie) da nam pogoda.
Zaczynając od prapoczątku wszystkiego: wyciosana przez lodowce Dolina Jałowiecka (Jalovecká dolina) położona jest w zachodniej części Tatr Zachodnich. Nieszczególnie długa (8,5 km), w górnej części przechodzi w Dolinę Bobrowiecką (Bobrovecká dolina — jak uprzejmie podpowiada Wikipedia jest to jedna z dwóch dolin noszących tę nazwę), łączy się też z Doliną Parzychwost (Parichvost). Jej głęboki jar podprowadza aż pod główną grań Tatr, na tym odcinku, gdzie linia ta rozmija się z przebiegiem granicy z Polską (jak wiadomo od Wołowca grań główna odchodzi na południowy zachód, jak szlak czerwony — granica zaś idzie ku północy).
Przeraźliwie przepiękna — bez grama przesady przyznam, że Dolina Jałowiecka okazała się jedną z piękniejszych tatrzańskich dolin jaką miałem przyjemność zobaczyć. Szlak prawie cały czas lawiruje przy samiuśkim Jałowieckim Potoku — jest wąsko, kręto, zielono, momentami bardzo mokro.
Wstępnie rozrysowana marszruta na ten dzień była dość prosta i pozbawiona szaleństw: dolinami Jałowiecką i Bobrowiecką pójść aż na Palenicę Jałowiecką (sedlo Pálenica), stamtąd przez wierzchołki Brestowej oraz Salatyn (Salatín) zejść do Doliny Parzychwost.
Pierwszą zmianę wymusiła na nas tabliczka informacyjna zawieszona przy rázcestiu pod Lyscom: planowany przez nas szlak powrotny (właśnie przez Parichvost) został zamknięty ze względów bezpieczeństwa (później nam podpowiedziano, że być może nie tyle jest to skutek lipcowych mocnych opadów deszczu, ile… prac przy zrywce). Dla nas detour oznaczać będzie konieczność zejścia tą samą ścieżką, w dodatku po wdrapaniu się na Salatyn będziemy mieli w nogach dodatkowe 5 km.
Reszta jest historią, bo (powtarzam się, a jakże) ten sierpień był historycznie najbardziej gorący na Słowacji (por.: „Tatry: Upalna pogoda przyczyną zasłabnięć” opublikowany w „Naszym Dzienniku” — naprawdę warto kliknąć ;-) a schody zaczęły się już na podejściu na Palenicę Jałowiecką. Co pięć minut krótszy, co kwadrans dłuższy odpoczynek (cały czas szukanie cienia) i pojenie psinki — cóż, nie można zapominać, że tam gdzie turysta może rozpiąć koszulę, futrzak nadal dźwiga swoje futerko…
Pieruńsko słabe tempo sprawia, że na Brestową (z której mamy jeszcze jakieś trzy kwadranse na Salatyna) podchodzimy grubo po południu, co gorsza Kuata jest autentycznie padnięta, jak tylko potrafi być padnięty zgoniony pies w duszny i słoneczny dzień. Znów szukanie kosówki, pojenie psinki, odpoczynek…
Wynikającą z tego decyzję trudno nazwać dylematem: w tych warunkach nawet nam niespecjalnie dobrze chodzi się po górach (osobiście marzę już o listopadzie), zaś od patrzenia na męczącą się psinkę mam coś w rodzaju wyrzutów sumienia (które odganiam myśląc o tym, że psy na łańcuchach lub te niczyje i tak mają gorzej).
Tak czy inaczej postanawiamy, że celem naszej wycieczki na ten dzień była właśnie Brestowa; niewątpliwy sukces uczciliśmy kubkiem herbaty z termosu oraz bułką wyciągniętą z plecaka, psinka dostała michę — i można było wracać na dół.
(I tak do następnego razu, o czym już wkrótce.)
Dla tych, którzy lubią spędzać czas na szlaku, link do Mapy.cz: parking za wsią Jalovec — Jalovecká dolina — Bobrovecká dolina — sedlo Pálenica — Pálenica (1753 m n.p.m.) — Brestová (1934 m n.p.m.?) — powrót tą samą trasą.