Jeśli chodzi o teatr jestem tylko i wyłącznie laikiem, dzięki czemu każdą nowość (lub starość) wystawianą we wrocławskim Teatrze Capitol chłonę aż do wyczerpania. Takoż też było ze spektaklem „Blaszany bębenek”, który na deskach Capitolu nominalnie premierę ma dziś — ale nam udało się zobaczyć sztukę już wczoraj.

Bez owijania w bawełnę: adaptacja powieści Güntera Grassa (nie czytałem, ale jak każdy człowiek mniej-więcej wiem o czym ona traktuje) to teatralny strzał w dziesiątkę! Począwszy od świetnego pomysłu przedstawienia postaci Oskara Mazeratha (chłopca, który w proteście przestał rosnąć) jako lalki animowanej przez genialną Agatę Kucińską (która gra całą sobą, nie tylko operuje lalką; przy okazji dowiedziałem się, że taka forma nazywa się tintamareską), poprzez mnóstwo fenomenalnego tańca (ruch na scenie jest rewelacyjny), śpiewu i muzyki (mamy bluesa, burleskę, gospel, co dusza zapragnie) — aż do mnóstwa uśmiechu, ale i smutnej refleksji. Świetna jest też koncepcja pokazania trudnych tematów w luźniejszej formie wodewilu, o czym Oskarek uprzedza ze sceny w swoich pierwszych słowach.
Jak dla mnie „Blaszany bębenek” wpisuje się w najlepsze klimaty wrocławskiego Capitolu, gdzieś pomiędzy „Ścigając zło” (śpiew, taniec, nawiązanie do było nie było klasyki) i trudniejszym „Liżę twoje serce” (trudna historia, trudne historie).
Czas spędzony w teatrze na spektaklu według książki Güntera Grassa (łącznie 3,5 godziny, z przerwą) nie jest czasem straconym, o czym oczywiście jak zawsze najlepiej przekonać się samemu — jak zawsze idąc do teatru (który nawet w gorsze dni jest lepszy niż kino — a „Blaszany bębenek” na pewno do gorszych dni zaliczany być nie może).
Zdecydowanie polecam!