Listopad: ciemno, plucha, ponuro — nic tylko zakopać się pod kocykiem, z kubeczkiem pyszniutkiej herbatki i jakąś dobrą książeczką… albo spakować plecak i wyskoczyć na kilka dni w góry, które jesienią są najpiękniejsze i najprzyjemniejsze.
Wychodząc z takiego właśnie założenia kawałek poprzedniego tygodnia spędziliśmy w mocno bajkowych okolicznościach przyrody — czyli w Czeskim Raju (Český Ráj); a że wszelkie przyjemności są najprzyjemniejsze jeśli je pomaluśku dozować (pamiętają o tym miłościwie panujący, gwarantując ustawowo wolny poniedziałek po wolnej niedzieli… cóż z tego, że tylko raz — kropla skałę drąży) — dziś na tapet biorę ich najmniejszą lecz być może ikoniczną część — Prachowskie Skały (Prachovské skály).
Ob ovo ad mala: nie ma takich gór jak Czeski Raj ;-) Jest natomiast region turystyczny o tej nazwie oraz CHKO Český Ráj (obszar chronionego krajobrazu); geograficznie natomiast możemy mówić o Jiczyńskiej Wyżynie (Jičínská pahorkatina) oraz — jeśli chodzi o północne krańce Czeskiego Raju — o Grzbiecie Jesztedzko-Kozakowskim (Ještědsko-kozákovský hřbet).
Mówiąc po ludzku: Czeski Raj położony jest między Jiczynem (tym, w okolicach którego grasował Rumcajs — wychodzi na to, że Les Řáholec mógł rosnąć właśnie w Prachowskich Skałach), Turnovem i Železným Brodem — paręnaście kilometrów na południe od Karkonoszy czy Jizerskich hor; od Wrocławia dzieli go jakieś 170 km.
Prachowskie Skały to najmniejsza część Czeskiego Raju i jedyna, za wstęp do której pobierane są opłaty (standardowo 70 koron od osoby i 10 koron za psa — w listopadowy piątek budka była zamknięta na cztery spusty, darmowy był też parking u wejścia do skał).
Po wejściu…osobiście doznaliśmy niemałego szoku. Nastawieni na górskie klimaty, rychło się przekonaliśmy, że można inaczej: Prachovské skály skalą i urządzeniem przypominają raczej duży park: wszystko rozgrywa się właściwie wokół jednego (wcale nie tak wielkiego) wąwozu, między vyhlídkami przechadzamy się wyżwirowanymi alejkami, wszędzie mnóstwo ławeczek. Dołóżmy jeszcze fakt, że punktów widokowych jest kilkanaście i są usytuowane naprawdę bardzo gęsto (na naszych oczach wycinano krzaki pod jeszcze jedną vyhlídkę) — naprawdę może się zakręcić w głowie od atrakcji.
(Posmak gór ma właściwie tylko zielony szlak — od Rumcajsovej vyhlídki do Všetečkovej vyhlídki — którego jest mało okrągłe pół kilometra…)
Nie zrozumcie mnie źle: w Prachowskich Skałach nie da się wprawdzie wykręcić 20-kilometrowej traski (trzeba by chyba całość przejść po trzykroć), co nie oznacza, nie są one warte uwagi. Maluśkie (całość udałoby się chyba schować we fragmencie Teplickiego Skalnego Miasta), świetnie nadają się na nieco skróconą listopadową dniówkę — akurat na rozprostowanie nóg po 3-godzinnej podróży autem, na zaostrzenie apetytu przed resztą Czeskiego Raju. Szlaki są na tyle łatwe, że właściwie może wybrać się tu każdy, bez żadnego przygotowania i w butach znacznie lżejszych, niż nawet takie górskie trampki.
Prachowskie Skały nieźle nadają się też na fajny spacer z psiakiem. Wprawdzie część punktów widokowych jest nieosiągalnych dla łap czworonogów, ale przynajmniej każdy szlak „puszcza” na całej swojej długości — są schody, ciasne korytarze, etc., ale nie ma np. drabin. Trzeba jednak pamiętać o wodzie, bo jej naturalnych ujęć jest tu co kot napłakał (a właściwie wcale).
Dla zainteresowanych wypadem w Prachowskie Skały odnośnik do Mapy.cz — nie zaznaczam naszej traski, bo miejscówka jest tak maleńka, że każdemu powinny na luzie wystarczyć te 4-5 godz. na zaliczenie każdej ścieżki między Prachovem a vyhlídką Šikmá věž i Šlikovą vyhlídką.