Nie będąc choćby samozwańczym ekspertem od turystycznego czy górskiego sprzętu (cóż z tego, że przez ostatnie ćwierć wieku z okładem zużyłem tego ciut-ciut i troszkę?), z niekłamaną radością przyjąłem prośbę o napisanie kolejnych kilku akapitów — czy nadal uważam, że odzież brytyjskiej marki Craghoppers nadaje się dla przeciętnego turysty, dla przemierzającego outdoorowe klimaty, dla wybierającego się w tropiki.
Zaczynając od początku: z odzieżą Craghoppers mamy do czynienia od dobrych 8 lat, przez ten czas nasza szafa wypełniła się naprawdę wieloma egzemplarzami koszul z charakterystycznym logo w kształcie stylizowanej baraniej głowy.
Dominują te z pancernej serii Nosilife adventure — ultra-odporne, wykonane z grubego, wzmacnianego strukturą rip-stop syntetyku, ze względu na podwyższone zabezpieczenie przeciwko owadom zalecane dla osób podróżujących w rejony zagrożone chorobami tropikalnymi (producent informuje o tym, że tkanina jest odporna na penetrację komarów roznoszących m.in. malarię, dengę, zikę, etc.) oraz groźnymi promieniami słońca (odzież Craghoppers Nosilife spełnia normę UPF40+ czyli gwarantuje ochronę przed co najmniej 97,5% promieniowania UV).
Krótka wyjaśniająca dygresja dla osób, które na samą frazę „koszula syntetyczna” dostają gęsiej skórki: syntetyk w przypadku Craghoppersa nie ma nic wspólnego z trekkingopodobnymi wyrobami popularnych sieciówek. Jak każdy renomowany producent sprzętu dla wymagających użytkowników, Craghoppers stosuje tkaniny zgoła niepodobne do najtańszych odmian poliamidu czy poliestru. Przyjemne w dotyku (materiał stosowany w koszulach damskich jest zdecydowanie lżejszy!), dobrze odprowadzające pot ze skóry, szybko schnące — biją na głowę nadal widywaną na szlaku bawełnę (brrr…), odzież kojarzącą się z workami foliowymi, a nawet — w niektórych warunkach — koszulki stricto przeznaczone do górskiej czy turystycznej aktywności.
Prychnie niejeden P.T. Czytelnik: gdzie Rzym, gdzie Krym — a gdzie my w tropikach? Racja, najgęstsza dżungla, w jakiej się pałętaliśmy, to kompletnie zakomarzone Stawy Milickie wczesnym latem ;-) ale wieloletnie doświadczenie podpowiada mi, że koszule Craghoppers są wszędzie i zawsze na miejscu.
Letnie wycieczki w góry to konkurencja sama w sobie: ileż to razy przeciorałem się ramieniem o skałę lub gałąź — „mocny” plecak nosi już w tych miejscach ślady zużycia, Craghoppers przyjmie wszystko z godnością. Dołóżmy do tego podstawową odporność na powiewy wiatru i lekką mżawkę, a okaże się, że właściwie trudno o coś lepszego w przyzwoitych warunkach pogodowych (koszule, nad którymi się tak rozwodzę nie są koszulami termicznymi, nie grzeją, ale już całkiem nieźle odprowadzają nadmiar gorąca — między kwietniem a ciepłym październikiem są bardziej niż OK).
Inne miejsca, w których odzież marki Craghoppers czuje się jak ryba w wodzie… moim zdaniem Craghoppers potrafi odpowiedzieć na 95% potrzeb codzienność łazika terenowego. Mieszkamy w takim miejscu, że nawet idąc z psinką na przysłowiową sikundę mam szansę przedzierać się przez rozdzierające kolczaste krzaki — wzmocniona tkanina, z jakiej uszyte są te koszule daje mi pewność, że byle szarpnięcie rosochatej gałązki nie rozchełsta mi imidżu (lub choćby nie wyciągnie jakieś zakichanej nitki).
Jeszcze lepiej jest jeśli wyskakujemy gdzieś dalej, co dla mnie oznacza konieczność dźwigania plecaczka, w którym dźwigam aparat fotograficzny, picie dla psinki, jakieś jabłko czy banana na przekąskę, etc. Jeśli jest cieplej (dla mnie zwykle jest cieplej — bo jestem zdecydowanie zimnolubny), koszula Craghoppers oznacza więcej komfortu, bo to, co wypocę w marszu, przesuszę w ciągu kilku minut odpoczynku. A jeśli robi się nieco chłodniej… moja sekretna metoda to dodatkowa koszula Craghoppers w plecaku — dwie warstwy potrafią ochronić przed wychłodzeniem w naprawdę relatywnie niskich temperaturach.
Bonusem zawsze będzie ten niezrównany militarno-podróżniczy look (bo nie przepadam za stajlem jak z halowych mistrzostw w lekkiej atletyce — preferuję taki nieco bardziej defenderowy, do którego so very British Craghoppers pasuje jak ulał) — wynikający także z podstawowych ficzerów:
- świetny kołnierzyk — podwójny, po rozwinięciu chroniący kark przed słońcem; dzięki kołnierzykowi koszula Craghoppers nadaje się także na luźne popołudnia i poranki (czy też spotkaliście osoby, które uważają, że już koszulka typu polo jest zbyt elegancka? ;-)
- pełne zapięcie na guziki — pomijając kwestie estetyczne, guziki są bardzo praktyczne, bo dzięki nim można się dość swobodnie wentylować;
- sprytne kieszenie — podstawowe męskie wersje mają po dwie na piersiach oraz jedną wewnętrzną (na zamek błyskawiczny), plus mikro-kieszonka na rękawie;
- sprytne szpary umożliwiające wentylację pleców (kryte siateczką);
- wszyta od wewnątrz sprytna ściereczka do przecierania okularów przeciwsłonecznych.
(Pozachwycawszy się przyznaję, że mamy też parę sztuk lżejszej odzieży, także serii Nosilife, która nie jest wyborem dla strudzonych wędrowców, ale też dla aktywnych mieszczuchów, ale o damskich bluzkach Erin, casual-biznesowej linii Ultimate Travel Collection, może będzie nieco później.)
Lubicie rankingi, zestawienia, porównania — całe to szufladkowanie? Ja też, zatem postanowiłem usystematyzować owe przemyślenia względem innego rodzaju odzieży grzbietowej:
- koszulka bawełniana vs koszula Craghoppers — zestawienie złośliwe, bo wiadomo, że ta pierwsza odpada w przedbiegach: po godzinie na szlaku można zapaść na chorobę korzonków, a przepocona trzy razy nadaje się co najwyżej do wycierania rąk po grzebaniu przy rowerowym łańcuchu;
- Craghoppers vs tania koszulka z sieciowego sklepu sportowego — w kiepskim poliestrze czy poliamidzie będziecie czuć się jak w worku foliowym, tyle dobrego, że nawet wściekle przepocony nie traci swoich „właściwości”; tak czy inaczej lepiej nadaje się do grzebania przy rowerze, niż do łażenia po górach (wielkim minusem sieciówek jest wygląd żywcem wyjęty z lekcji wuefu);
- koszula Craghoppers vs markowa koszulka termiczna — w upale, niestety, ja się gotuję, a dość ściśle przylegająca do ciała tkanina wcale nie schnie aż tak błyskawicznie, a siłą rzeczy troszkę bardziej łapią zapach; w naszej ocenie koszulki termiczne swoje możliwości pokazują dopiero w znacznie chłodniejsze dni (także wówczas, kiedy można je ukryć pod jakąś kurtką, także ze względów estetycznych);
- koszulka z wełny merino vs Craghoppers — hmmm, tu chyba mam największy kłopot, bo merynosy (nasze odkrycie ostatnich miesięcy) świetnie spisują się przy zwiększonym wysiłku, są ciepłe (ale nie wrzące), nie cuchną (testowane na własnym ciele!) — jednak w mojej ocenie gorzej sprawdzają się w te bardzo gorące dni, choćby przez brak możliwości rozpięcia z przodu, no i nie wyglądają aż tak. Bez dwóch zdań delikatna wełenka nie jest aż tak wytrzymała, tymczasem po najstarszych koszulach z logo baranka po prostu widać, że są używane — te nowsze właściwie śmiało mogłyby wrócić na sklepową półkę.
Znaczy się: w niższych górach, od kwietnia do października lżejsze Craghoppersy (np. w czesko-saskiej Szwajcarii), zimą i późniejszą jesienią coś cieplejszego.
Dla jasności: sponsorem dzisiejszego tekstu jest sklep internetowy Outdoorzy.pl, w którym od niedawna można kupić odzież marki Craghoppers — którą zdecydowanie polecam!