A skoro dziś cisza wyborcza, przed którą skrywamy się w głuszy i ciszy skalno-leśnej (relacja ze spędzania poprzedniej ciszy wyborczej ukaże się na tutejszych łamach już jutro) — to chyba dobry moment na kilka zdań o tym, że paradoksy urzędniczo-administracyjne dotyczą nie tylko Rzeczypospolitej Polskiej — do czego pretekstem niechaj będzie recenzja czerwonego wytrawnego wina Víno Matyšák Vinum Bozen Frankovka modrá 2016.
Zaczynając od końca: butelkę tego wina zakupiłem podczas niedawnych wakacyjnych wojaży, gdzieś pomiędzy Hrubým vrchem a Blyšťem — czyli gdzieś na „przedmieściach” drugiego co do wielkości miasta na Słowacji. Zdziwieni? Ja także, ale Wikipedia i mapy nie kłamią: największym powierzchniowo miastem na Słowacji (zaraz po Bratysławie) są Wysokie Tatry (Vysoké Tatry). Jego powierzchnia wynosi 398 km2, ale w gruncie rzeczy można go nawet nie zauważyć — a to dlatego, że obejmuje po prostu kawał słowackich Tatr Wysokich (polecam mapę).
Słowem: jeśli odwiedzacie np. Štrbské Pleso (którego los był przedmiotem orzecznictwa ichniego Sądu Najwyższego i Sądu Konstytucyjnego), albo ślepy los (byle z rozsądnym przewodnikiem) powiódł was na Gerlachovský, albo nocujecie w Zbójnickiej chacie — cały czas odwiedzacie miasto Wysokie Tatry.
Wracając ad rem: to czerwone wytrawne wino, jak każda frankovka, jest po prostu pyszne. Lekko cierpkawo-gorzkawe, lekko rozgrzewające (mniej niż takie Svatovavřinecké), dobre na piękne jesienne dni — i na każdy inny piękny dzień (chociaż zgodnie z etykietą alkoholu w nim aż 13%).
Kupiłem je właśnie gdzieś tam za ok. 4,50 euro, co wydaje się ceną całkiem rozsądną (pomijając, że po wprowadzeniu euro na Słowacji ceny stały się tam raczej mało rozsądne, ale o na to publicznie narzekałem już ładnych kilka lat temu, więc powtarzać się nie będę).