Końcówka roku to tradycyjny czas podsumowań, toteż zgodnie z nową świecką tradycją — kilka zdań o książkach, które w 2018 roku przeczytałem, ale nie doczekały się tutaj recenzji (tych jest 21) lub też takich, które mnie pokonały (w tym roku tylko dwie). Kolejność wyłącznie alfabetyczna.
Książki bez recenzji
- Evžen Boček: „Arystokratka w ukropie” — miało być śmiesznie, a wyszło… tak sobie. Kupiłem pod wpływem czytania własnych recenzji morawskich win — może czescy pisarze robią tak samo? piją wino i piszą książki? zazdroszczę…
- Wojciech Chmielarz: „Żmijowisko” — przeczytane przypadkowo, żmudne, ciężkie, momentami nudnawe… aż do ostatnich kilku stron, które obracają wszystko o 180 stopni. Byłoby świetne jako nowela lub opowiadanie, może jako scenariusz pod dobry film (byle amerykański?);
- Jørn Lier Horst: „Kluczowy świadek”, „Nocny człowiek”, „Poza sezonem” — zawsze mówię, że kryminały się lepiej ogląda, niż czyta, ale w przypadku Horsta nawet czytanie nie wypada źle, a tym bardziej męcząco: fabuła jest dość prosta i nieprzekombinowana, komisarz William Wisting jest zwykłym gościem (nie chleje, nie ma zrąbanego życia), zaś zamiast nieoczekiwanych zwrotów akcji widzimy solidną śledczą robotę (może to dlatego, że autor ma za sobą pewien czas w policji);
- Alex Kershaw: „Liberator” — takich książek właściwie nie lubię, bo co właściwie jest ciekawego w podążaniu śladami Feliksa Sparksa i 45 Dywizji Piechoty, od Operacji Husky, poprzez Anzio, aż do 1945 roku? Właściwie nic, toteż momentami ta (skądinąd niespecjalnie obszerna) książka zdrowo się dłuży — wyjąwszy końcówkę, w której opisywane są mrożące krew w żyłach obrazy z wyzwalania obozu w Dachau…
- Alexander Kluge: „30 kwietnia 1945. Śmierć Hitlera i narodziny innych Niemiec” — mogło być świetnie, a wyszło… tak sobie. Momentami bardzo dobre i znamienne (o postępowaniu prokuratorskim w/s dobicia postrzelonego partyzanta Werwolfu, o naukowcach, którzy jeszcze w kwietniu rozważali co będzie w 1952 r. niezbędne do panowania nad światem; o Heideggerze; o tym, że okupujący „w sposób niebezpośredni — unikat” Danię mieli problem mentalny z informacją, że mają eskortować policjantów duńskich, którzy mieli przybyć ze Szwecji, aby… przyjąć od okupantów kapitulację i władzę), momentami bardzo trudne do udźwignięcia (także ze względów edytorskich);
- James Lucas: „Komandosi Hitlera. Niemieckie siły specjalne” — ciekawy opis tego, w czym jednak alianci byli lepsi — czyli o działaniach hitlerowskich służb specjalnych i wywiadu podczas II Wojny Światowej, od prowokacji Gliwickiej i ataku Fallschirmjäger na twierdzę Eben-Emael, poprzez miniaturowe łodzie podwodne, aż do odbicia Mussoliniego i totalnych wpadek w Irlandii. Generalnie bardzo fajna książka (aż dziw, że się nie załapało na odrębną recenzję). Zdecydowanie polecam, chociaż chyba głównie tym, którzy lubią sobie poczytać coś tam o lurpach, Maruderach Merilla i Czinditach;
- Henning Mankell: „Cios. Szczelina”, „Mężczyzna na plaży. Śmierć fotografa”, „Morderca bez twarzy”, „Mózg Kennedyego”, „Piramida”, „Ręka” — sięgnąłem w ramach odmóżdżania między grubszymi rzeczami, chyba pod wpływem (niezgorszych) książek Nesbø (i nic nie wiem o ewentualnych sporach miłośników skandynawskich kryminałów) — i spotkało mnie spore rozczarowanie; mniejsza nawet z dość bezbarwnym Wallanderem, gorzej, że część książek wygląda jak słaby dowcip rzucony w twarz czytelnikom („Ręka”!);
- Remigiusz Mróz: „Ekspozycja”, „Większość bezwzględna” — gdzieś słyszałem, że mając plan na książkę autor np. wynajmuje pokój w pensjonacie, zamyka się na 2-3 dni — a jak już drzwi się otwierają, kolejna książka gotowa*. No cóż, talentu nie mam w porównaniu do Mroza za grosz, ale też wiary w to, że ludzie naprawdę lubią się bawić na weselach przy disko-polo. „Ekspozycja” to mistrzostwo samo w sobie — byłby z tego niezły scenariusz na „Szklaną pułapkę 6” — pod warunkiem, że kompanem John Mc Clane będzie prof. Robert Langdon (i to nie jest pochlebstwo, niestety…);
- Håkan Nesser: „Nieszczelna sieć”, „Punkt Borkmanna” — było-minęło, przeczytałem dla odmóżdżenia się i tyle też po tej lekturze pozostało. Wniosek nr 1: trzeba notować wrażenia na bieżąco, wniosek nr 2: skoro po kilku tygodniach nic nie pamiętam, to chyba lektura słaba;
- Jarosław Rybski: „Warkot” — kupiłem tylko dlatego, że doczytałem, że o Wrocławiu, a było za grosze. Demoniczna historia z początków rzeczywistości PRL (zaczynało się prawie jak „Zły” Tyrmanda, a później miałem nadzieję choćby na cień „Mistrza i Małgorzaty” — finalnie ledwie przebrnąłem). W skrócie: komuniści to nie komuniści, lecz jakaś sekto-wampiriada kierowana przez naczelnego drania Berię, czarna Pobieda na ulicach mego miasta oczywiście porywa ludzi, żeby wypić z nich krew — za zwalczanie tałatajstwa biorą się prosty student pracujący w drukarni (nb. dziś już zburzona, ale dobrze ją pamiętam, bo było to vis-a-vis mojego ogólniaka) oraz dobry oficer milicji, wspierani przez dobrego upiora. Mocno za długie i przegadane, momentami jakby nie trzymające się kupy (to chyba cud, żeby niestworzona historia nie trzymała się kupy?) — może by się nadawało, pod warunkiem nieskopania tematu, na jakąś iście punkową ekranizację (taką w stylu „Hellboya”);
- Harry L. Watson: „Building the American Republic, vol 1: A Narrative History to 1877” — na początku się strasznie męczyłem, bo przecież początki białej Ameryki są równie fascynujące jak starożytna Grecja czy Rzym (chociaż interesujące są np. uwagi odnoszące się do wpływu niewolnictwa na prawo wyborcze), jednak im bliżej Wojny Secesyjnej, tym rzecz stawała się ciekawsza (jeszcze ciekawszy jest tom 2, który jednak doczeka się na tutejszych łamach pełnoprawnej recenzji — jak tylko skończę czytać);
- Michal Viewegh: „Ekożona” — kupiłem tylko dlatego, że przeczytałem, iż rzecz była wielkim bestsellerem u naszych południowych sąsiadów, a przy okazji kosztowała grosze; przebrnąłem (z trudem), bo chociaż naprawdę niedługie, to miałem wrażenie, że czytam coś dziwnego — ni to felieton, ni to pamflet. Dopiero później się dowiedziałem, że autor jest wybitnym i popularnym czeskim pisarzem (o statusie istnego celebryty), zaś opowieść jest w znacznej mierze autobiografią — w sumie rozumiem o co chodziło, ale książka tym bardziej mi się nie spodobała;
Książki niedoczytane
- Artur Domosławski: „Gorączka latynoamerykańska” — kurczę, to chyba doskonały przykład doskonałej książki, która się po prostu zestarzała. Pierwszy raz czytałem zaraz po ukazaniu się pierwszego wydania (to mogło być w 2004 r.), wówczas wydawała mi się świetna — powrót po latach rozczarował. Albo jest tak, że po Fidelu i reszcie to wszystko już nieważne (bo ważne to, co dzieje się teraz), albo trzeba jeszcze kilkunastu lat, żeby mieć na nowo ogląd tych rzeczy;
- Michael Kellog: „Rosyjskie źródła nazizmu” — tematyka bardzo ciekawa (wpływ porewolucyjnej emigracji z Rosji na kształtowanie się poglądów Hitlera i jego towarzyszy — zgodnie z tymi teoriami hitleryzm w znacznej mierze stworzył Alfred Rosenberg oraz kilku białych monarchistów, którzy podjęli współpracę z volkistami), jednak sposób podania kompletnie położony: za dużo powtórzeń (momentami można odnieść wrażenie, że każdy rozdział powstawał jako osobne dzieło, z czasem zlepione), jednak ogólny ogląd straszliwie gmatwa pozorne szczególarstwo. Dociągnąłem do połowy, porzuciłem.
PS W roku 2017 wyglądało to tak, rok wcześniej nieco inaczej.
.
.
.
.
* LOL, te słowa napisałem na początku roku — pod koniec okazało się, że Remigiusz Mróz napisał książkę o tym jak… pisze książki! ciekawe czy też dobrze się sprzedaje? ;-)