Czy krytyka korzystającego z wolności słowa musi uwzględniać granice wolności słowa?

Czy publiczna, ostra i prowokacyjna krytyka pod adresem publicznej kontrowersyjnej wypowiedzi może być traktowana jako przekroczenie granic swobody wypowiedzi? Czy jednak swobodnie korzystający z wolności słowa powinien liczyć się z tym, że polemista może użyć tego samego narzędzia ekspresji? Czy „dziedzictwo nazistowskich ustaw norymberskich” — o tekście, w którym pisze się o żydowskim pochodzeniu teścia pewnego polityka — narusza dobra osobiste, czy jednak dziennikarz pozwalający na posłużenie się antysemickimi kliszami musi godzić się na reperkusje po swojej publikacji? A na marginesie: czy o bezprawnych komentarzach można dowiedzieć się dopiero z pozwu — i jakie ma to konsekwencje z perspektywy art. 14 uośude?
Słowem: dlaczego Tomasz Lis nie wygrał sprawy o felieton opublikowany w portalu wPolityce.pl — ale sąd nakazał przeprosiny za komentarze pod felietonem? (wyrok Sądu Apelacyjnego w Warszawie z 26 kwietnia 2018 r., sygn. akt V ACa 361/17).


wyrok sprawa tomasz lis wpolitycepl
Decydując się na kontrowersyjne wypowiedzi warto pamiętać, że można stać się przedmiotem równie kontrowersyjnej krytyki

To kolejna sprawa dotycząca odpowiedzialności wydawcy portalu internetowego za opublikowane krytyczne opinie oraz komentarze użytkowników — i kolejne orzeczenie będące pokłosiem okładki tygodnika „wSieci” wykorzystujący fotomontaż prezentujący Tomasza Lisa w mundurze SS (Reductio ad Hitlerum może naruszać dobra osobiste”).

Zaczęło się od opublikowanego w „Newsweeku” tekstu, w którym napisano, iż Andrzej Duda (ówczesny kandydat na prezydenta) był członkiem Unii Wolności, a zapisać się do niej miał zapewne pod wpływem teścia, który jest z pochodzenia Żydem. Tekst spotkał się z mocnym krytycznym odzewem, m.in. potępiono dywagacje nt. pochodzenia teścia jako pośrednie umacnianie stereotypów antysemickich, sugerowano też, że Tomasz Lis może stracić posadę naczelnego tygodnika za grę „żydowską kartą”; Paweł Śpiewak nazwał Lisa „antysemitą” (ta sprawa ponoć trafiła do sądu; co ciekawe w uzasadnieniu wyroku dużo mówi się właśnie o krytyce ze strony Śpiewaka).

PRZEPROSINY Wydawca portalu internetowego wPolityce.pl — Fratria sp. z o.o. z siedzibą w Gdyni przeprasza Pana Tomasza Lisa za utrzymywanie pod artykułem opublikowanym na portalu internetowym wPolityce.pl w dniu 16 marca 2015 roku pt. „Wstyd roku. W piśmie wydawanym przez niemiecki kapitał, Lis i spółka sięgają do dziedzictwa nazistowskich ustaw norymberskich” obraźliwych komentarzy internautów naruszających jego dobra osobiste. Wydawca portalu internetowego wPolityce.pl — Fratria sp. z o.o. z siedzibą w Gdyni

Na łamach portalu wPolityce.pl replikował Michał Karnowski: oto pismo kierowane przez Tomasza Lisa i wydawane przez niemiecki kapitał sięgnęło do „dziedzictwa nazistowskich ustaw norymberskich”, a wypomnienie pochodzenia teścia Dudy jest żerowaniem na rzekomym antysemityzmie Polaków. Tekst został opatrzony ilustracją w postaci wiadomej okładki.
Rychło pod tekstem pojawiły się komentarze internautów odnoszące się do osoby naczelnego „Newsweeka” (m.in. „[powód] zadłużony po uszy piesek mediów. Nie może zgiąć palca bo kredyciki dobijają więc się zeszmaca. Dno już dawno osiągnął. Teraz babrze się w błocie”; „ma mentalność esesmana i sowieckich kacapów, nadawałby się do obsługi komory gazowej i do strzelania w tył słowy”; „Ile kilo SZMALCU może kupić [powód] za NIEMIECKIE MARKI?”). Komentarze zostały usunięte po otrzymaniu przez wydawcę odpisu pisma będącego rozszerzeniem żądania pozwu (rozszerzenie dotyczyło przeprosin za komentarze).

Zdaniem Tomasza Lisa opublikowany tekst oraz komentarze naruszały jego dobra osobiste w postaci dobrego imienia i godności, zatem do sądu trafił pozew, w którym zażądał od Fratria sp. z o.o. (wydawcy portalu wPolityce.pl) przeprosin i 100 tys. złotych zadośćuczynienia.

Sąd I instancji uwzględnił powództwo co do zasady, nakazując opublikowanie stosownego oświadczenia (ale oddalił w części odnoszącej się do żądania majątkowego). Sporny artykuł niewątpliwie naruszył dobra osobiste powoda, przy czym nie chodzi tylko o konkretne sformułowania, ale także o kompozycję tekstu, tytuł, podtytuły, zdjęcie użyte do zilustrowania, które mogą naruszać dobra osobiste, jeśli ich dobór tworzy nieprawdziwy i godzący w dobra osobiste jednostki obraz. Już sam tytuł tekstu oraz fotografia mogły u przeciętnego czytelnika, który nie weryfikuje dogłębnie jego treści, wywołać przekonanie, iż opisywana osoba jest antysemitą i rasistą; jeszcze dalej szedł tekst oraz liczne komentarze, w których sugerowano hołdowanie nazistowskim i totalitarnym przekonaniom.

Bezprawności naruszenia dóbr osobistych nie wyłącza prawo do publicznej krytyki — owszem, opublikowany w „Newsweeku” artykuł spotkał się z żywym i negatywnym odzewem w mediach, zaś Tomasz Lis jako osoba publiczna korzystająca we własnej pracy dziennikarskiej z kontrowersyjnych metod, musi liczyć się z surową oceną swego postępowania — co jednak nie oznacza, iż media zwolnione są z obowiązku prowadzenia tejże krytyki w sposób rzetelny (art. 41 pr.pras.). W przypadku wyrażania opinii owa rzetelność oznacza, iż dziennikarz powinien opierać się na wiarygodnych źródłach, a także powinien wykazać, że działał w obronie społecznie uzasadnionego interesu. Wolność słowa nie oznacza swobody wyrażania dowolnej opinii — każda wypowiedź podlega ocenie ze względu na motyw kierujący jej autorem (czy chodziło o dokuczenie, czy jednak o obronę uzasadnionego interesu społecznego).

Prasa ma prawo krytykować powoda ze względu na stosowanie antysemickich klisz w celu zdyskredytowania jednego z kandydatów na urząd prezydencki — jednak analiza zakwestionowanej wypowiedzi wskazuje, iż nie taki był cel publikacji. Raz, że strona pozwana próbuje przekonać, że chodziło o zwalczanie stereotypów antysemickich — ale w tekście posłużono się analogicznymi kliszami antyniemieckimi; dwa, że tekst koncentruje się na osobie Tomasza Lisa i na procesie o okładkę — łącznie wskazuje to, że wcale nie chodziło o krytykę „Newsweeka”, lecz o pretekst do wyrażenia negatywnych opinii o redaktorze naczelnym pisma.

Częściowo skuteczna okazała się apelacja pozwanego wydawcy: zakwestionowany felieton był elementem debaty publicznej wywołanej publikacją w „Newsweeku” — jego treść stanowi ostrą, ale mieszczącą się w granicach swobody wypowiedzi reakcję na odwołanie do antysemickich stereotypów w kampanii wyborczej, czego dowodzi także podobna reakcja innych osób (na przykład Pawła Śpiewaka). Stąd też tekst Michała Karnowskiego nie może być odbierany jako atak personalny na Tomasza Lisa — jest to wyłącznie merytoryczna reakcja na wcześniejszy materiał, w którym posłużono się kliszą antysemicką i wspomniano pochodzenie Juliana Kornhausera, w której piętnuje się redaktora naczelnego jako odpowiedzialnego za zgodę na publikację.
Formułując krytyczną ocenę tego rodzaju zachowania posłużono się przesadą i prowokacją, jednak w orzecznictwie przyjmuje się, iż swoboda wypowiedzi obejmuje także wyrażanie poglądów, „które obrażają, oburzają lub wprowadzają niepokój w państwie lub w jakiejś grupie społeczeństwa”. Oceny tej nie zmienia ani krzykliwy tytuł, ani zilustrowanie publikacji reprodukcją okładki, która została uznana za naruszającą dobra osobiste powoda — a trzeba mieć też na uwadze, że wypowiedź w znacznej mierze nie odnosiła się do naczelnego, lecz do wydawcy (który nie jest powodem).

Jednak jako naruszające dobra osobiste oceniono komentarze pod tekstem: owszem, powód nie wzywał do ich usunięcia, jednak należy uznać, że wydawca powziął wiedzę o ich bezprawnym charakterze w momencie otrzymania odpisu pozwu, nawet jeśli w ówczesnej fazie postępowania powództwo nie dotyczyło komentarzy. Wystarczający jest sam fakt, że w uzasadnieniu pozwu była mowa o opiniach internautów, które zawierały sformułowania naruszające dobra osobiste powoda — treść takiego pisma z pewnością stanowi wiadomość o bezprawnym charakterze komentarzy.
Oznacza to, że komentarze nie zostały usunięte z portalu niezwłocznie, a zatem wykluczona jest możliwość uchylenia się od odpowiedzialności z powołaniem się na art. 14 uośude.

Z tego względu sąd II instancji zdecydował się na modyfikację nakazanych przeprosin — ograniczając ich treść wyłącznie do utrzymywania komentarzy internautów (czyli pozwany wydawca nie musi przepraszać za sam felieton).

Zamiast komentarza: ten wyrok oceniam oczywiście jako rozsądny i wyważony. Przede wszystkim absurdem tchnie sytuacja, w której jakieś osoby publiczne (politycy, dziennikarze) najsamprzód okładają się grubymi słowy (nazywając do debatą publiczną lub realizacją jakiejś misji) — a później lecą do sądu, szukać sprawiedliwości i ochrony naruszonych dóbr osobistych.
Jest to chyba szczególnie wyraźne w sporze, który zaczyna się od wyciągania pochodzenia czyjegoś teścia (!), co rzeczywiście przypomina najgorsze lata najgorszych reżimów — gdzie konkretnie potraktowany krzyczy „faul!”.

subskrybuj
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

3 komentarzy
Oldest
Newest
Inline Feedbacks
zerknij na wszystkie komentarze
3
0
komentarze są tam :-)x