Nie poświęcam już na tutejszych łamach uwagi orzecznictwu tzw. Trybunału Konstytucyjnego (wiadomo dlaczego), rzadki wyjątek czyniąc tylko dla orzeczeń szczególnie kuriozalnych. Zaliczam do nich także wczorajszy wyrok, w którym TK stwierdził, iż przepis ograniczający prawo do żądania kosztów przez stronę, która staje w sądzie sama (bez pełnomocnika) nie narusza konstytucyjnego prawa do sądu.
wyrok TK z 11 grudnia 2018 r. (SK 25/16)
1. Art. 98 § 2 zd. 2 kpc w zakresie, w jakim ogranicza stronie wygrywającej proces, niereprezentowanej przez adwokata lub radcę prawnego, wysokość zwrotu kosztów przejazdu do sądu niezbędnych do celowego dochodzenia praw i celowej obrony, jest zgodny z art. 45 ust. 1 w związku z art. 31 ust. 3 Konstytucji RP.
2. Art. 98 § 2 zd. 2 kpc w zakresie, w jakim zawiera wyrażenie „wynagrodzenia jednego adwokata wykonującego zawód w siedzibie sądu procesowego”, jest zgodny z art. 45 ust. 1 w związku z art. 2 Konstytucji RP.
Orzeczenie wydano ze skargi mężczyzny, który wniósł (początkowo przed e-sąd) powództwo o zwrot należności po odstąpieniu od umowy o organizację imprezy turystycznej. Sprawa toczyła się przed sądem właściwym miejscowo ze względu na siedzibę pozwanego przedsiębiorcy („Jest to konsekwencja oczywiście pozbawionej sensu regulacji postępowania elektronicznego, która, po wniesieniu sprzeciwu, nie przewiduje możliwości przekazania sprawy jakiemukolwiek innemu sądowi poza sądem pozwanego. Gdyby proces nie toczył się w postępowaniu elektronicznym, powód mógłby wskazać sąd właściwy miejscowo według swego miejsca zamieszkania”) — odbyło się kilka rozpraw, na każdą dojeżdżał własnym autem, płatną autostradą.
Powód wygrał sprawę, żądając także rozliczenia rzeczywiście poniesionych kosztów dojazdu w postaci tzw. kilometrówki; sąd zasądził mu koszty do wysokości wynagrodzenia profesjonalnego pełnomocnika (w/g art. 98 par. 2 kpc); zażalenie na koszty procesu zostało oddalone.
W ocenie skarżącego zwolnienie strony przegrywającej z obowiązku rekompensaty pełnych kosztów poniesionych przez wygrywającego „stanowi instytucjonalne ograniczenie prawa do sądu” — bo może dochodzić do sytuacji, w której racjonalna kalkulacja ekonomiczna będzie powodowała rezygnację z dochodzenia roszczeń na drodze sądowej (por. uzasadnienie wyroku TK z 12 czerwca 2002 r., P 13/01) — odmienna regulacja kwestii kosztów procesu ze względu na sposób reprezentacji strony jest nieracjonalna i sprzeczna z ustawą zasadniczą.
art. 98 par. 2 kpc
Do niezbędnych kosztów procesu prowadzonego przez stronę osobiście lub przez pełnomocnika, który nie jest adwokatem, radcą prawnym lub rzecznikiem patentowym, zalicza się poniesione przez nią koszty sądowe, koszty przejazdów do sądu strony lub jej pełnomocnika oraz równowartość zarobku utraconego wskutek stawiennictwa w sądzie. Suma kosztów przejazdów i równowartość utraconego zarobku nie może przekraczać wynagrodzenia jednego adwokata wykonującego zawód w siedzibie sądu procesowego.
Tzw. Trybunał Konstytucyjny nie podzielił tego stanowiska: przyjęty sposób rozliczenia kosztów procesu w przypadku strony działającej bez pełnomocnika nie stanowi nieuzasadnionej ekonomicznej bariery prawa do sądu (art. 45 ust. 1 Konstytucji RP), bo w większości przypadków albo kosztów nie będzie, albo będą się mieściły w ustawowym limicie zwrotu. Co więcej ustawa zasadnicza nie wymaga zwrotu wszystkich kosztów postępowania stronie wygrywającej. Ustawowy limit zwrotu kosztów procesu ma istotną funkcję gwarancyjną — albowiem pozwala oszacować maksymalną wysokość należności, co jest szczególnie istotne, jeśli koszty mają zależeć właśnie od dalekich podróży przeciwnika procesowego.
Regulacja ta nie wprowadza pośrednio przymusu adwokacko-radcowskiego: wdając się w spór strona powinna przeanalizować całość skutków, także w zakresie wad i zalet wybranego sposobu reprezentacji.
Co ciekawe TK umorzył postępowanie w części, w jakiej skarżący odniósł się do konstytucyjnej zasady równości — ale (jak wynika z komunikatu prasowego) „dostrzegając jednak słuszność jego wątpliwości” zdecydował się na zasygnalizowanie tych uwag ustawodawcy, w celu ewentualnego podjęcia inicjatywy.
Zamiast komentarza: orzeczenie (a może pogląd wyrażony przy ciasteczkach i herbatce?) oceniam oczywiście negatywnie (por. „Brak równości co do zwrotu kosztów procesu”). Konieczność wyłożenia z własnej kieszeni pieniędzy na podróże do sądu, tylko dlatego, że ustawodawca tak określił właściwość sądu (a strona czuje się na siłach samodzielnie zająć sprawą) — przy wizji otrzymania tylko 90 złotych (bo sprawa była za pięćset) — podczas gdy pełnomocnikowi należy się zwrot obliczony w/g kilometrówek rzeczywiście poniesionych wydatków (por. uchwała SN z 29 czerwca 2016 r., III CZP 26/16) jest oczywiście sprzeczna z Konstytucją RP, i to nie tylko prawem do sądu (i nie tylko zakazem dyskryminacji).
Jednak dostrzegam absurdalność także przypadku kiedy mowa o zwrocie kosztów procesu dla strony bez pełnomocnika, która ma wybór: spędzić 3-4 godziny na pisaniu pisma w sprawie za 500 złotych (za co finalnie nikt nie zapłaci, bo sąd jest pod domem), albo po prostu pójść do kina i mieć wszystko w nosie.
Q.E.D.