W korespondencji do redakcji zwrócono mi uwagę i poproszono o krótki komentarz dotyczący tego, że w projekcie nowelizacji ustawy o ochronie zwierząt pojawia się kontrowersyjna ustawowa definicja rasy psa (i kota) — kontrowersyjna, bo wyklucza pewną kategorię zwierząt (i hodowców) oraz pozbawia ich praw, którymi dziś mogą się cieszyć.
Stąd dziś czas na kilka akapitów o tym czy potrzebny jest nam ustawowy monopol całkiem prywatnych organizacji społecznych w tak niszowej branży jaką jest hodowla psów (i kotów)?
Zaczynając od początku: faktycznie, w omawianym na tutejszych łamach projekcie nowelizacji przepisów o ochronie zwierząt (tej samej od zakazu trzymania psów na uwięzi i stosowania kolczatek) pojawiła się próba zdefiniowania pojęcia psich i kocich ras. Odpowiedni przepis mówił o zwierzęciu o „odpowiednim dla rasy fenotypie” oraz odpowiednio długim drzewie genealogicznym potwierdzonym rodowodem, który jest zarejestrowany w jednej z międzynarodowych organizacji zwierzęcych (FCI lub ACW w przypadku psów oraz WCF, FIFe, TICA lub FFE w przypadku ich odwiecznych wrogów).
W praktyce miało to oznaczać zawężenie możliwości kreowania rasowych zwierzaków, jednak z pozostawieniem pewnej dozy luzu (FCI pozwala na funkcjonowanie po jednej organizacji w każdym kraju, ale już do ACW należy kilka polskich stowarzyszeń).
art. 4 pkt 26-27 ustawy o ochronie zwierząt (w/g projektu nowelizacji z 2017 r.)
Ilekroć w ustawie jest mowa o:
26) „psie rasowym” — rozumie się przez to psa o odpowiednim dla rasy fenotypie oraz posiadającego co najmniej pięciopokoleniowy rodowód, który określa pochodzenie psa, zarejestrowany w Fédération Cynologique Internationale (FCI) lub Alianz Canine Worldwide (ACW);
27) „kocie rasowym” — rozumie się przez to kota o odpowiednim dla rasy fenotypie oraz posiadającego co najmniej czteropokoleniowy rodowód, który określa pochodzenie kota, zarejestrowanym w World Cat Federation (WCF), Fédération Internationale Féline (FIFe), The International Cat Association (TICA) lub Felinefederation Europe (FFE);
Późniejsza autopoprawka do projektu przebudowała definicję rasy psa i kota w sposób drobny, acz znaczący. Według obecnej propozycji psem rasowym mienić może się wyłącznie zwierzę o rodowodzie wpisanym do księgi prowadzonej przez ZKwP lub „zagranicznego rejestru rodowodowego uznawanego” przez ZKwP (jak rozumiem chodzi o zagraniczne organizacje będące członkami FCI; analogicznie kot rodowodowy to tylko taki, który ma papiery z PZF lub bratniej struktury zagranicznej).
art. 4 pkt 26-27 ustawy o ochronie zwierząt (w/g autopoprawki)
Ilekroć w ustawie jest mowa o:
26) „psie rasowym” — rozumie się przez to psa o odpowiednim dla rasy fenotypie, który posiada rodowód wpisany do Polskiej Księgi Rodowodowej prowadzonej przez Związek Kynologiczny w Polsce albo do zagranicznego rejestru rodowodowego uznawanego przez ten związek;
27) „kocie rasowym” — rozumie się przez to kota o odpowiednim dla rasy fenotypie, który posiada rodowód wpisany do rejestru prowadzonego przez Polski Związek Felinologiczny lub rejestru rodowodowego uznawanego przez ten związek;
Skąd taka zmiana? Dlaczego wcześniejszy, względnie liberalny pomysł, zastąpiono monopolem jednej organizacji — która jakkolwiek zasłużona, nie powinna otrzymywać tego rodzaju przywileju, zwłaszcza, że zmiana dość brutalnie dotknąć ma już istniejących struktur (stowarzyszeń, zrzeszonych hodowców, właścicieli tych psów) i ich praw nabytych?
Treść uzasadnienia projektu powołuje się na konieczność wyeliminowania pseudohodowli, a także — literalnie! — mówi się o konieczności ograniczenia działalności „dziesiątków stowarzyszeń”, dzięki którym rozmnaża i sprzedaje się stworzenia „rasopodobne”.
Powyższa regulacja ma na celu wyeliminowanie tzw. pseudohodowli, w których rozmnażanie zwierząt odbywa się poza jakąkolwiek kontrolą, często pomiędzy spokrewnionymi ze sobą osobnikami w pierwszej linii, a zwierzęta utrzymywane są niejednokrotnie w rażących warunkach bytowania. Dodatkowo, na bazie istniejących przepisów powstały dziesiątki stowarzyszeń, które wystawiają quasi rodowody, aby umożliwić swoim członkom masowe rozmnażanie i sprzedaż psów i kotów rasopodobnych.
Działalność ta nie ma nic wspólnego z kynologią i jest zwykłym oszustwem.
(A propos zwykłego oszustwa — żadna generalizacja nie jest dobra, por. „Sprzedaż psów „w typie rasy” nie jest oszustwem, jeśli kupujący nie oczekiwał psa rodowodowego”.)
Czy jest o co drzeć szaty? chyba tak, bo przecież niekwestionowana rasowość psa (lub kota) jest dziś miernikiem legalności jego rozmnażania w celu sprzedaży — zakaz rozmnażania psów i kotów w celach handlowych, który obecnie nie obejmuje hodowli zarejestrowanych w „ogólnokrajowych organizacjach społecznych, których statutowym celem jest działalność związana z hodowlą rasowych psów i kotów”, po nowelizacji nie będzie dotyczył „hodowli psów pochodzących od suk i reproduktorów będących psami rasowymi w rozumieniu art. 4 pkt 26” (a także „kotów pochodzących od kotek i kocurów będących kotami rasowymi w rozumieniu art. 4 pkt 27”).
Nie jestem stroną w sporze (jednak nadal, jako laik, będę się upierał, że pies rasowy to taki, który ma konkretny zestaw genów; wyrzucenie ze związku za brak składek nie wypłukuje tych genów), aczkolwiek jako stary liberał (w typie reaganista-taczerysta, żaden nacjonal-krzykacz) zawsze będę optował za różnorodnością, swobodą wyboru i prawem do błądzenia — oraz za mierzeniem siły na zamiary oraz niewtykaniem brudnych paluchów państwa tam, gdzie nikogo nic nie swędzi.
Raz, że słyszałem, że pseudohodowle i chów wsobny zdarzają się także w hodowlach zrzeszonych w ZKwP; nie wolno, są sankcje i zakazy, ale się zdarzają.
Dwa, że nie raz słyszałem też narzekania kupców, którzy wydali naprawdę niezłe pieniądze za swoje psiaki (dla mnie każde pieniądze wydane za psa są „niezłe” — wszakże wartość materialna Kuaty leci w górę o 200% jak tylko włożę jej obrożę), a później się okazało, że pies z uznanej hodowli, o dłuuuuuuuuugoletnich tradycjach cierpi na znane bolączki zdrowotne — znane także hodowcy, którego nie powstrzymuje to od dalszego powielania swoich suk, która przekazuje gen szczeniakom (czy ktoś kojarzy nazwę tej choroby układu moczowego, na który cierpią teriery rosyjskie?).
Trzy, że odarcie z przymiotu rasowości zwierzaków zrzeszonych w „Polskim Klubie Pieska i Kotka” (jak czasem mawia się o takich organizacjach) nie zmieni tych praktyk, co najwyżej część zejdzie do podziemia (podobnie jak potrafią tam zejść ex-członkowie ZKwP).
Cztery, że zawsze w takich przypadkach zaczynam się zastanawiać cui bono? — bo przecież żadna „poprawka Jakubowskiej” nie bierze się znikąd.
Pięć, że pal licho biznesy, ale taki krok może ograniczyć podaż psów, które są do roboty (służbowych, ratowniczych, asystujących), o ile oczywiście nadal zwraca się uwagę na rubrykę „rasa” (wyliczankę ras przypominam sobie tylko w odniesieniu do psów pracujących w KAS, ale przecież jakoś te psy trzeba w informacjach ponazywać?). Więc jeśli będzie ustawowa definicja rasy psa, to szukający „prawdziwych” maliniaków będą mieli mniejszy wybór — a mniejszy wybór to zawsze wybór gorszy.
Sześć, że skoro tak nisko ocenia się ludzi działających w tych pseudo-stowarzyszeniach, to trzeba się chyba zacząć obawiać, że psy, które za jednym pociągnięciem prezydenckiego pióra mają stracić atrybut rasowości — mogą zacząć lądować na ulicy.
Siedem, że to kolejne niepotrzebne szczucie człowieka na człowieka — i wcale nie lepsze przez to, że chodzi o ważną kwestię ochrony tych biednych zwierzaków, bo przecież jak się dobrze napuści jednych na drugich to może się skończyć jak w sprawie opisywanej w tekście „Hodowla 87 psów tosa inu — bez rodowodu, poza ZKwP”.
Osiem, że to jest chyba nie do końca zgodne z konstytucją — żadnego okresu przejściowego, żadnego zachowania praw już nabytych; głosowanie — podpis — promulgacja — vacatio legis — pobite gary.