Wnikliwi P.T. Czytelnicy tutejszych łamów znają mnie jako konesera wyrobów luksusowych i komfortowych: jak scyzoryk, to tylko ze Szwajcarii, jak automobil, to tylko sprawdzona technologia utrzymana w retroromańskim stylu, jak wino, to najchętniej zagraniczne. Także w przypadku sprzętu codziennego użytku — dla mnie zwykle oznacza to zwykłe spacery z psem — najchętniej sięgam po produkty z najwyższej półki.
Z tego właśnie względu — bo przecież nie z innego! — kilkanaście tygodni temu zdecydowałem się zakup butów turystycznych Decathlon Forclaz 100 mid WTP Quechua, które w założeniu miały służyć mi wyłącznie do błotnych i leśnych przechadzek z psinką — a z czasem… No dobra, nie wybiegajmy zanadto w przyszłość.
Zaczynając od początku: osobiście sprzętu dostępnego w sieci sklepów Decathlon nie darzę wielką estymą; owszem, metodą prób i błędów można tam trafić na coś przyzwoitego (swego czasu rewelacyjne były skarpety Forclaz 500 Quechua), ale jak przystało na producenta tanich wyrobów, z czasem cięcia kosztów biorą górę (te skarpety są nadal w sprzedaży, ale nie mają już nic wspólnego — oprócz nazwy i być może ceny — z egzemplarzami sprzed dekady; w takich momentach zawsze chcę wspomnieć o moich dżinsach lata temu kupionych w Hennes & Mauritz, których może dotknął już ząb czasu, ale jeszcze nie dotknęły cięcia księgowych).
Sęk jednak w tym, że psinka wdała się w pana, toteż 99,99% spacerów przypada na teren nieutwardzony, który przed moją odzieżą stawi pewne naturalne wymagania; zwykle staram się „dobić” w ten sposób zużyty sprzęt górski (i tak obecnie donaszam drugą parę butów Salewa), jednak tym razem rozpostarła się przede mną potrzeba zakupienia czegoś dedykowanego do moich specyficznych celów.
Przewijając nieco do przodu: miało być tanio i prosto, toteż trudno się dziwić, że wybór padł na buty, które kosztują jedyne dwieście złotych bez złocisza. Na półce rzuciły mi się w oczy głównie dzięki pomarańczowej podeszwie (która, jakkolwiek lubię tę barwę, akurat nie koliduje z klasycznym dekatlonowskim lookiem). Wygrały moje serce nie tylko dzięki niskiej cenie i dość wysokiej cholewce, ale też sposobowi jej sznurowania (w bzdetnych butach nie lubię pełnego sznurowania do góry, metoda na „haczyki” wydaje mi się wygodniejsza) — po przymierzeniu okazało się, że poczucia komfortu nie da się zakwestionować (OK, to nie jest wygoda, za którą cenię Scarpy Zodiac — ale przecież trudno zapomnieć, że za jedna partia Zodiaków kosztuje nawet tyle, co trzy pary testowanego obuwia…).
Buty turystyczne Decathlon Forclaz 100 mid WTP ujęły mnie także swą lekkością (producent podaje masę 440 g dla rozmiaru 42 — czyli niższą niż dla w/w Scarpy) — rzecz jasna wynika to po części z ich pewnej kiepścizny (choćby podeszwa jest podejarznie miękka), ale przecież też zdarza się kiepścizna toporna (w takich jeżdżę na rowerze zimą).
Pamiętając, że nie wolno butów oceniać po pierwszym wzuciu, przystąpiłem do ich totalnego masakrowania w plenerze. Na pierwszy rzut poszły na tradycyjną dolnośląską łazęgę: okropne błoto, krupy rozpływającego się śniegu tworzące wezbrane kałuże… nic nie zrobiło na nich wrażenia. Podeszwa pewnie trzyma się nawet dość śliskiego podłoża (czuję, że zawdzięczamy to jej składowi: „70.00% Guma butadienowo-styrenowa (SBR), 30.00% Etylen-octan winylu (EVA)”), śmiało mogę przeć przez wodę. Może i jest bardzo miękko, ale nawet po kilku godzinach marszu nie mam ani potrzeby ich zrzucenia, ani też nie błagam o zmianę na inne: jest ciepło, sucho, naprawdę bardzo wygodnie.
Zachęcony pierwszym wrażeniem zabieram te Dekatlony na dłuższą przechadzkę w Masyw Ślęży i znów to samo: nawet jeśli buty Forclaz 100 mid WTP nie są butami w góry — a Ślęża nie jest górą — to znów zdają egzamin na piątkę.
Zachęcony drugim wrażeniem zabieram je na nasz styczniowy wypad w Góry Sowie — i znów jest całkiem nieźle, chociaż tym razem przydałaby się grubsza skarpetka (momentami było pewnie jakieś -10 st.); zabawne, że mimo silnego mrozu w pewnym momencie pojawiła się w nich woda (ale też czuję, że nie byłoby aż tak źle, gdybym nie musiał torować w śniegu).
Czy to oznacza, że odkryłem buty idealne? Na pewno nie: po pierwsze nie potrafię się odważyć myśleć o nich w kategoriach sprzętu na lato. Chociaż pozytywnie lekki, jego struktura ewidentnie przypomina kalosze (producent sporo pisze o ich wodoodporności, nie zająknąwszy się nawet nt. oddychalności), co w każdych warunkach oznaczałoby koszmar. Miałbym także wątpliwości co do wyjazdu w bardziej skaliste rewiry — nie dość, że miękka podeszwa z pewnością raz-dwa starłaby się w drobny mak, to raczej nie zapewniałaby odpowiedniej izolacji od twardego podłoża.
Ale poza tym… cóż, nie sądzę, by były to buty na lata, ale jeśli w jako-takiej kondycji wytrzymają okrągłe dwa sezony, będę zachwycony.
Jak dla mnie perełka do rzucania przed wieprze — pod warunkiem rzecz jasna, że ktoś ma równie określone potrzeby jak ja.