Nie da się ukryć, że statystycznie Amerykanom filmy wychodzą naprawdę dobrze (przynajmniej te, które docierają na nasze ekrany), zaś jednym z najbardziej specyficznych gatunków, który wypada im niewątpliwie najlepiej — to mniej lub bardzoej klasyczne kino drogi. O podróży jest przecież nie tylko „Jay and Silent Bob Strike Back” (który będę w tutejszych recenzjach przywoływał do znudzenia ;-) i nie tylko inna perełka lutego (czyli „Green Book”) — ale także dość nietypowy western jakim jest „Bracia Sisters”.

W skrócie i nie paląc: mamy rok 1851, jesteśmy w stanie Oregon, skąd tytułowi bracia Sisters — dwóch cyngli pracujących dla Komandora, lokalnego przedsiębiorcy-bandziora — wyruszają na poszukiwania faceta, który okradł ich pryncypała. Braci łączy fach, w którym trudno o emeryturę i umiejętność szybkiego dobywania rewolwerów — dzieli usposobienie: starszy Eli Sister (w tej roli świetny John C. Reilly, do dziś pamiętam go ze świetnej „Rzezi” Polańskiego) jest introwertyczny, mocno romantyczny i nieco melancholijny, natomiast młodszy Charlie to zabijaka jak się patrzy (nie dziwne, że rolę tę gra Joaquin Phoenix, ten sam, którego kilka miesięcy temu widzieliśmy w „Nigdy cię tu nie było”).
Sytuacja meandruje niczym Rio Grande — mniej lub bardziej nieoczekiwanych zwrotów akcji nie brak, są strzelaniny i zasadzki, są pościgi konne — lecz kiedy wydaje się, że dobrnęliśmy do happy-endu… A na końcu się okazuje, że grunt to rodzinka.
„Bracia Sisters” to western dość nietypowy; nie powiem, że tak nietypowy jak „Nienawistna ósemka”, bo takiego odlotu od klasyki jak zafundował nam Tarantino na pewno nie widzimy, ale jednak nie wszystko jest pokazane w taki sposób, do jakiego przywykliśmy. Z drugiej strony nie da się ukryć, że formuła westernu posłużyła twórcom tylko jako pewne ramy — bo to właściwie kryminał z elementami komediowymi, a nawet z pewnym przesłaniem (właśnie o tej wyższości wartości rodzinnych).
U mnie mocne 7,5/10, duży plus za pomysł i wykorzystanie emploi Reilly’ego do kreacji tak specyficznej postaci, brak dłużyzn oraz pewnego rodzaju sympatię, którą odczuwamy do było nie było prowadzących nieszczególny tryb życia braci Sisters.
Wychodzi na to, że naprawdę warto wybrać się na ten film do kina.