Wiosna w pełni, niedługo ludzie się rozjadą, a później niektórzy dowiedzą (ponoć czasem dość boleśnie), że wolnoć Tomku w swoim domku, a w cudzym już niekoniecznie (por. „§ 42a WaffG”). Jeśli zatem zgodzić się z tezą, iż największą wadą noży składanych jest to, że są składane — warto sięgnąć po coś solidniejszego. Na przykład po nóż Mora Robust, który mam przyjemność eksploatować (i troszkę się wściekać) od kilku miesięcy.
O historii przedsiębiorstwa Morakniv AB pisałem przy okazji testowania kozika Mora Eldris, powtarzać się nie będę; dość rzec, że Szwedom od lat udaje się łączyć ogień z wodą: ich sprzęt jest zwykle bardzo tani, ale bardzo solidny. Ceną jaką płaci za to użytkownik jest nieco kontrowersyjna estetyka (lub jej brak — ta uwaga odnosi się zwłaszcza do noży wykonanych ze stali węglowej), ale jeśli wziąć pod uwagę, że mowa o sprzęcie, które mają być narzędziem roboczym (nazwa noża pochodzi od łacińskiego robustus, co oczywiście tłumaczy się na angielskie robust; co ciekawe podobne źródło miała nazwa enerdowskich ciężarówek Robur — przy okazji ma być robotny), a nie ozdobą salonów, to ów brak metroseksualności lub brak tego czegoś (co niewątpliwie ma każdy średni Victorinox) jakoś można wybaczyć.
Słowem: nie rozliczajcie noża Robust za to jak wygląda, ale za to jak pracuje.
Zaczynając od niezbędnego początku, podstawowe dane techniczne noża Mora Robust wyglądają następująco:
- ostrze ze stali węglowej (C100) — bardzo prosty, tani i popularny (wręcz „standardowy”) rodzaj węglówki;
- profil ostrza clip-point, twardość 58-60 HRC;
- długość całkowita noża 206 mm;
- długość głowni 91 mm;
- grubość głowni 3,2 mm;
- masa (pomiar własny): 103 g (sam nóż), 134 g (wraz z pochwą);
- rękojeść: bardzo wygodna, miękkawa, „gumowata” część zewnętrzna (ciemnoszara) i twarda, „plastikowa” część wewnętrzna (jasnoszara);
- kabura: plastikowa, z klipsem i dynksem do zamontowania dodatkowego noża (wihajster ten prędko uciąłem, bo przeszkadzał)
Już z tych suchych danych wychodzi, że mamy do czynienia z twardym skurczybykiem, który żadnej roboty się nie boi. Nie mówię li tylko o pokrojeniu pieczywa czy warzyw, bo do tego przecież nie trzeba niczego więcej niż zwykłego scyzoryka — Robustem można rąbać gałęzie krzewów, i to nie tylko metodą „na pałę” (surwiwalowcy mawiają na to „batonowanie”), podkopywać rośliny przy przesadzaniu, wyrywać (podważać) kamienie z gleby… A poza tym ciąć, ciąć, ciąć (i ostrzyć), bo do tego też nadaje się wspaniale. Naprawdę, nie wiem czego mogłoby nie wytrzymać to niepiękne ale bardzo grube ostrze (3,2 mm naprawdę robi wrażenie).
Drugi plus wynika z faktu, że jest to nóż z głownią stałą (nieskładaną). Owszem, nie będzie taki dyskretny i wygodny w transporcie jak folder (nie schowacie ich w kieszeni portek) — ale znów Robust zapewnia 100% pewności: w dłoni leży idealnie, nic się nie kiwa, nie wygina, nie ma wrażenia, że mocniej dociśnięty złoży się i zrobi nam kuku (nawet najlepsza blokada liner-lock jest tylko kawałkiem sprężynującej blaszki). Brak mechanizmu składania oznacza także większą odporność noża na warunki użytkowania, zwłaszcza pył, piach, etc. — Victorinox w takich warunkach zaczyna nieprzyjemnie trzeszczeć (ale nawet zapchany jakimś serem nie jest już taki fajny), natomiast Morę Robust wystarczy opłukać (a właściwie nawet tego nie trzeba robić).
Jednak jeśli potrzeba Wam eleganckiego noża, który przy okazji będzie do wszystkiego (np. do przyrządzenia posiłku w ramach turystycznej eskapady), Mora Robust nie będzie najlepszym wyborem. Ostrze ze stali węglowej (carbon) ma to do siebie, że właściwie po każdym użyciu wymaga uwagi: pokroiłeś jabłko, nie wystarczy wytrzeć i schować — trzeba umyć i wytrzeć do sucha; jeszcze lepiej byłoby maźnąć np. olejem spożywczym. Zaniedbanie mści się naprawdę srogo: paskudne wykwity pojawiają się dosłownie po kilku kwadransach — jeśli przegapicie ten moment, rychło odechce się Wam kontaktować ten sprzęt z tym, co chcecie zjeść (i chyba nie wyjdziecie na tym najgorzej, bo takie ustrojstwo lepiej sprawdza się przy solidniejszych zastosowaniach).
Nie, nie jest aż tak źle, bo nawet trochę zaniedbaną głownię można dość łatwo doprowadzić do porządku (Cif i jedziemy szmatką), ale na dłuższą metę użytkownik rozleniwiony przyzwyczajeniami nabytymi przy posługiwaniu się nożami wykonanymi ze stali nierdzewnej może się pogubić i wkurzyć.
Wszystko to jednak furda biorąc pod uwagę, że nóż Mora Robust kosztuje niecałe pięć dych — czyli jest dwa razy tańszy od podstawowej wersji Mora Eldris, dzięki czemu nie strach go używać i zużywać (a zużyć łatwo i tak nie będzie) — a jak coś mu się stanie… Cóż, za taką kasę będzie można kupić następny.
Podsumowując, na całościowy obraz noża Mora Robust składają się niekwestionowane zalety:
- bardzo solidny — grube, odporne na wszystko (oprócz ostrzenia na byle kamieniu!) ostrze gwarantuje lata odporności na ciężkie warunki pracy;
- wygodny w użyciu — dobrze się go trzyma, rękojeść zapewnia dobry chwyt nawet w rękawicach;
- spokojny wygląd — Robust wygląda jak narzędzie robocze względnie turystyczne, nie ekwipunek jakiegoś lurpa na dalekim wypadzie;
- nieprzyzwoicie tani — więc nie będzie bólu jeśli to narzędzie będziemy traktować jak narzędzie.
oraz niepomijalne wady:
- korozja, korozja, korozja — już minimalne zaniedbania kończą się wyraźnymi wykwitami rdzy;
- nie ma korkociągu — pewnie dałoby się nim ściąć szyjkę butelki od szampana, ale na co dzień byle scyzoryk jest sprytniejszy;
- relatywnie duży i ciężki — nie da się schować w kieszeni; noszenie na pasku jest (dla mnie) nieco obciachowe — zostaje tylko troczenie do plecaka;
- tani wygląd — pokażcie komuś nóż Mora Robust, a jego wow-wskaźnik ani drgnie; cóż on po prostu wygląda jak tani nóż;
- kiepska pochwa — nie dość, że jednostronna, więc trzeba patrzeć którą stroną jelca wkłada się nóż do pochwy (w przeciwieństwie np. do Eldrisa który można schować po omacku), w dodatku szybko się wyrabia i trzyma dość niepewnie (mocniej machnąwszy można się zdziwić — nóż potrafi zaliczyć swobodny lot).
Tak czy inaczej jak dla mnie bomba — no i warto pamiętać, że w przeciwieństwie do folderów z takim nożem śmiało (bez obaw konsekwencji prawnych) można udać się na wypad turystyczny np. do Niemiec.