Nie będę silił się na analizę wyników wyborów do Parlamentu Europejskiego — jakie były, każdy widzi (Dz.U. z 2019 r. poz. 989), a wnioski każdy wyciągnie jakie chce. Mój wniosek jest taki, że tradycyjnie do elektoratu najlepiej przemawia transfer socjalny podlany narodowym sosem — i nie ma się co dziwić, skoro za swój lewicowy sznyt PiS zdobywa punkty nawet w bardziej radykalnych kręgach lewicy.
Mam jednak po tym głosowaniu wrażenie jeszcze gorszych perspektyw dla takich wyborców jak ja, czyli gości, którzy owszem, tym razem zagłosowali przeciwko, i chociaż jeszcze kiedyś chcieliby móc zagłosować za — może się rychło okazać, że niedługo nie będzie nawet możliwości negatywnego wyboru.
Dla jasności: tak, głosowałem przeciwko PiS — co oznacza, że głosowałem na Koalicyjny Komitet Wyborczy Koalicja Europejska PO PSL SLD .N Zieloni. W ramach jej listy mój „X” wylądował przy nazwisku senatora Jarosława Dudy — którego życiorys jest sam w sobie dla mnie mocno zniechęcający (od ćwierćwiecza urzędnik w urzędzie, wiceprezes w urzędzie, radny, poseł, wiceminister, senator; tak, mandat w PE zdobył).
Przejrzałem jednak całą listę nazwisk europosłów, którzy zdobyli mandat z listy Koalicji Europejskiej — i przypomniałem sobie, że przecież moją najstarszą zasadą polityczną było niegłosowanie na Sojusz Lewicy Demokratycznej; po części ze względu na niechęć do jakiejkolwiek (nie tylko pezetpeerowskiej) formy lewicowości, po części ze względu na to, że to właśnie rządy SLD (i PSL) stały się katalizatorem sukcesu PiS.
Pal licho 2 dni ode mnie starszego Bartosza Arłukowicza, który swe grzechy zmazał ma ministerialnej posadzie w rządach Tuska i Kopacz; pal licho Wł. Cimoszewicza i jego 2 dekady w PZPR, który część partyjnego stażu spędził na tradycyjnej wewnętrznej emigracji w Kalinówce Kościelnej; pal licho Marka Belkę i podatek jego imienia (spiskowa teoria dziejów podpowiada mi, że jest on bezpośrednią przyczynę magii polisolokat) — ale co mam powiedzieć na wiadomość, że mandat w Parlamencie Europejskim z ramienia Koalicji Europejskiej uzyskał Leszek Miller?
Dla przypomnienia: Leszek Miller to nie tylko pierwszy sekretarz KW PZPR i członek BP KC PZPR (najmłodszym P.T. Czytelnikom skrót ten mówi pewnie mniej niż API, YOLO, etc., ale ja jeszcze coś-tam-coś-tam pamiętam), nie tylko wieloletni poseł SdRP i SLD — ale przecież premier, którego kolesie zostali prawomocnie skazani za puszczenie farby bandziorom (a inny ich koleś ułaskawił jednego z nich, w manewrze, który lata później twórczo powtórzył obecny prezydent) — premier, za którego kadencji tajemniczo zniknęły „lub czasopisma” (jego ówczesna bliska współpracownica obecnie ponoć nieźle popiera obecną władzę) — premier, którego inwencji twórczej zawdzięczamy karierę Zbigniewa Ziobry (myślę, że jego „pan jest zerem” wówczas działało jak magiczna różdżka) — człek, który niechciany przez inne partie, zdecydował się na start w wyborach pod sztandarami Samoobrony (tuż po tym jak partia ta wyleciała z rządu Jarosława Kaczyńskiego).
I teraz, ponieważ post-łżeliberalna Platforma Obywatelska nie miała innej koncepcji na przekonanie do siebie wyborców jak skrzyknąć pospolite ruszenie od Annasza do Kajfasza — ten oto Leszek Miller będzie piastował mandat w Parlamencie Europejskim, istnym cudem wysunięty z ramienia na czoło? OK, rozumiem, że zapewne on reprezentuje człon „SLD” w nazwie koalicyjnego komitetu wyborczego — ale przecież są granice (i od razu dodam, że oczywiście większym przerażeniem napawałaby mnie wizja Zandbergowców u steru — bo jednak jakby na to nie patrzeć rząd Millera był relatywnie liberalny jak na polskie warunki).
Nie będę ukrywał, że taka wolta — mam na myśli woltę PO, wszakże Leszek Miller niewątpliwie jest zgodny sam ze sobą — to dla mnie powód do dużego dylematu przed jesiennymi wyborami parlamentarnymi. Rozumiem, że we współczesnej polityce coraz mniej liczy się ideologia, ba, nawet podstawowe zasady muszą ustąpić przed skutecznością — ale chyba bez przesady.
Dla mnie jesienią będzie oznaczało to kłopot: z jednej strony oczywiście będę chciał głosować przeciwko obecnemu rządowi (lista moich argumentów przeciwko się nie kurczy) — jednak absmak wynikający z nieoczekiwanej kontynuacji kariery Leszka Millera to dobry argument, żeby jeszcze raz dobrze się przyjrzeć całej liście kandydatów proponowanych przez „zjednoczonych sprzeciwem”.
Głosowanie przeciwko PiS jak najbardziej w cenie — ale nie za każdą cenę.