A jeśli doszedłeś, P.T. Czytelniku, do takiego poziomu nałogu, że jakikolwiek nieco dłuższy wypad turystyczny Was cieszy, ale niepewnością napawa myśl „ale jak ja się tam napiję mojej kawy?” — to chyba dobry moment, bym podzielił się z Tobą kilkoma wynikającymi z doświadczenia przemyśleniami: jak zabrać się za parzenie kawy w podróży turystycznej?
Na pierwszy rzut idzie przesympatyczny lejek do parzenia kawy czyli ceramiczny Hario V60 — w domu bezapelacyjnie nasz ulubiony sposób na poranek, przedpołudnie i popołudnie (używamy go dość nieortodoksyjnie, bo łapiąc napar do podstawionego poniżej… Chemeksa). Uwielbiam ten dripper za łagodny smak zaparzonej kawy, a także za szybkość i łatwość obsługi, bo stożkowe filtry można łatwo przechowywać i przewozić, a w dodatku nadają się do kilkakrotnego użycia, z czym można sobie poradzić nawet na wyjeździe (pod warunkiem dostępu do miejsca, gdzie można zrzucić fusy i kranu z bieżącą wodą). Na przyszłość będę jednak pamiętał, że ceramika nie jest najlepszym rozwiązaniem dla podróżnika (nawet dla tego bardziej stacjonarnego) — jakiś czas po strzeleniu poniżej foty udało mi się tak nieszczęśliwie trącić sprzęt, że poleciał na kamienie, aż ukruszyła się podstawka.
Takich niespodzianek nie będziecie mieli jeśli zdecydujecie się na plastikowego Hario V60 — tańszy, lżejszy, nie tak ekskluzywny, ponoć zaparzona w nim kawa jest nieco gorsza — ale na pewno nie tak kruchy.
Niespodzianek nie będzie także jeśli zdecydujecie się zabrać w podróż stalowy dripper Kalita Wave. Nie dość, że stal to stal (wie o tym każdy amant rowerów ze stali), więc zniesie prawie wszystko, a w dodatku jest lżejsza od ceramiki, to dla nas na podróż jest o tyle fajniejsza, że Kalitę mamy w nieco większej pojemności niż Hario (czyli mniej chrzanienia się, a więcej kawy).
Zaznaczyć przy tym należy, że w ogólności przy dripie Kality jest nieco więcej roboty: „falujące” filtry wymagają pewnej uwagi w transporcie, ich wielokrotne użycie (też możliwe, a jakże) wymaga delikatności przy myciu i suszeniu, zaś na kawę poczekamy nieco dłużej (specyfika związana ze sposobem rozmieszczenia otworków, przez które przelewa się napar). Z tego względu Kalita jeździ z nami tylko wyjazdy nieco bardziej stacjonarne, na których wiem, że będzie miejsce i czas na zabawę.
(O moich pierwszych i dawniejszych wrażeniach z przelewowego parzenia kawy w Kalita Wave można poczytać tutaj.)
Dla hardkorowców (acz umiarkowanych) — tak dla przykład biwakujących na szlaku, jak i dla potrzebujących lepszego kofeinowego kopa — tylko sprzęt hardkorowy, czyli AeroPress. Lekki, wygodny w transporcie, poręczny, bezpieczny, niesamowicie łatwy w obsłudze (wybijanie fusów to bajka, a dla podstawowego wyczyszczenia wystarczy troszkę wody), bezstresowy zwłaszcza jeśli filtry z papieru zastąpicie wielorazowymi metalowymi — słowem: szast-prast! kawa zrobiona! szast-prast! AeroPress gotów do dalszej pracy! Może się wywracać, upadać, być zgniatany w bagażu (więc przenoszony w każdym miejscu w plecaku) — gniotsa nie łamiotsa. Wystarczy troszkę wrzątku, żeby dosłownie w każdym miejscu i każdym czasie cieszyć się przepyszną kawą.
(Natomiast, żeby nie było, że to tylko pusty zachwyt — wybierając się z taką strzykawą na szlak warto pamiętać o sztywnym kubku — w kubku składanym (np. takim jak na pierwszym zdjęciu ilustrującym ten tekst) AeroPressem kawy nie zaparzycie.)
Słowem: na szybki výlet weźcie ze sobą AeroPress, ale jeśli warunki pozwolą na chwileczkę zapomnienia — można też zabrać jakiegoś dripa. Czego sobie i P.T. Czytelnikom z całego serca życzę.
PS Sponsorem niedzielnego poranka jest sklep Świeżo Palona — tradycyjne źródło zaopatrzenia zarówno dla Redakcji z rodziną jak i dla wielu P.T. Czytelników.