A przy poniedziałku temat, który może rozsierdzić niejednego z P.T. Czytelników: czy umowa dla redaktora i korektora jest umową o dzieło — czy zleceniem?
wyrok Sądu Najwyższego z 21 lutego 2019 r. (II UK 589/17)
Wykonanie czynności według wzorców przyjętych dla redaktorów i korektorów nie wymaga indywidualnego wkładu pracy i predyspozycji, a w konsekwencji ich rezultat nie może być dziełem.
Orzeczenie wydano w sprawie z odwołania od decyzji ZUS, który stwierdził, że zawarte z wydawnictwem umowy o dzieło, na podstawie których świadczone były usługi w zakresie redakcji i korekty książek w rzeczywistości były umowami zlecenia, a więc należało od nich odprowadzać składki na ubezpieczenia społeczne.
Sąd prawomocnie oddalił odwołania: zawarte umowy mimo nazwy „o dzieło” miały charakter umów o świadczenie usług (starannego działania), których istotą było wykonywanie określonych czynności — dokonanie korekty lub redakcji publikacji — przez co nie stanowią dzieła, bo liczył się nie efekt pracy, lecz podejmowanie wskazanych działań. Treść umów nie określała konkretnych efektów (dzieł), które mają być wykonane przez korektorów i redaktorów, zaś ich wykonanie sprowadzało się do wykonywania powtarzalnych, przewidywalnych czynności według przyjętych wzorców postępowania. Efektem pracy nie było powstanie zindywidualizowanego przedmiotu o samoistnym charakter — skoro działaniom brak było twórczego charakteru, to nie mogą stanowić przedmiotu umowy o dzieło.
W skardze kasacyjnej spółka zarzuciła m.in. błędne uznanie, że dziełem mogą być tylko niefunkcjonujące dotąd w obrocie nowe byty, co wyklucza możliwość zakwalifikowania powtarzalnych i przewidywalnych czynności redakcyjnych i korekty tekstu, które nie prowadzą do powstania samoistnego, zindywidualizowanego charakteru, jako umowy o dzieło, zaś przedmiot umowy o dzieło nie musi być precyzyjnie określony.
Sąd Najwyższy nie podzielił tego stanowiska: umowa o dzieło jest umową rezultatu, jej przedmiotem jest indywidualnie oznaczony wytwór (dzieło), który może mieć postać materialną lub niematerialną. Zgodnie z art. 627 kc niezbędne jest „oznaczenie dzieła”, które może być dookreślone na podstawie wskazanych w umowie podstaw, a także przez zwyczaj lub zasady uczciwego obrotu (art. 56 kc) — przedmiot umowy o dzieło może być określony z różnym stopniem dokładności, byle nie było wątpliwości o jakie dzieło chodzi. Powstałe dzieło nie musi być nowatorskie (nieznane na rynku), ale musi posiadać charakterystyczne, wynikające z umowy cechy, choćby po to, by dało się sprawdzić czy umowa została wykonana prawidłowo.
Jeśli zawarta umowa łączy cechy kilku rodzajów umów (np. zlecenia i o dzieło, co jest dopuszczalne w granicach swobody umów), w ramach jej wykładni należy ustalić, które cechy są dominujące (przeważające). Nie decyduje ani nazwa umowy, jeśli jej przedmiot odbiega od ustawowych założeń danego modelu, ani też np. możliwość poddania efektu testowi na wady — kluczowa bowiem nie jest odpowiedzialność za wady lecz właśnie określoność efektu pracy, którym nie jest poprawianie tekstu, wyłapywanie błędów, merytoryczna ocena tekstu.
Tymczasem przedmiot spornych umów nie spełniał wymogów wymaganych od dzieła: nie odnosił się do indywidualnych wymagań i upodobnień zamawiającego; efekt nie był z góry przewidziany i określony jego indywidualnymi cechami (książka taki charakter ma, ale nanoszenie w niej poprawek — nie, ponieważ wykonywane przez redaktora czynności nie polegały na dodawaniu charakterystycznych, zindywidualizowanych cech i wartości; jeszcze mniej wątpliwości można mieć w przypadku korekty tekstu). Co więcej nawet redaktor nie decydował ostatecznie o zastosowaniu jego poprawek — efekt swej pracy przekazywał innej osobie, która je akceptowała lub nie.
Tu SN pokusił się o pewne porównania: zawarcie umowy o usługi krawieckie jest zwykle zindywidualizowane, bo uszycie odzieży odnosi się do parametrów klienta — natomiast wykonywanie powtarzalnych i przewidywalnych czynności — na przykład stosowanie reguł językowych — za stałym wynagrodzeniem, gdy nie powstaje nowe dzieło, wyklucza kwalifikację stosunku prawnego jako umowy o dzieło (np. tłumaczenie tekstów, por. wyrok SN z 6 kwietnia 2011 r., II UK 315/10).
Oddalając skargę kasacyjną SN stwierdził, iż tok myślenia ZUS był prawidłowy: skoro nie sposób uznać, iżby zakwestionowane umowy zawarte z redaktorami i korektorami były umowami o dzieło, to stanowiły one umowy zlecenia, a przez to podlegały oskładkowaniu.
Zamiast komentarza: niezależnie od tego, że odniesienie do pracy tłumacza jest tylko typową „wrzutką” w uzasadnieniu i bez analizy tamtego orzeczenia, zwrócić uwagę należy, że wszakże tłumaczenie jest w utworem (utworem zależnym) w rozumieniu prawa autorskiego — a skoro jest utworem, to tym bardziej musi być dziełem. Stąd też mój odwieczny postulat na przyszłość: dygresje są dobre w publicystyce, natomiast dobrze by było, gdyby w uzasadnieniach orzeczeń sąd skupiał się na meritum, bo wycieczki ku pobocznościom mogą prowadzić na manowce.