Im człowiek więcej siedzi na czterech literach, tym więcej czyta — uwielbiam czeskie piwo, i wino z Moraw też jest przepyszne; wczoraj „Žítkovské bohyně”, a dziś historia rodu Baťów… a dokładnie Markéta Pilátová i jej „Z Baťą w dżungli” („S Baťou v džungli”).
Gwoli przypomnienia (a może wyjaśnienia), bo to historia jak o buciku i Kopciuszku: Tomáš Baťa był czeskim przedsiębiorcą, który w morawskim mieście Zlín założył fabrykę obuwia. Po jego tragicznej śmierci w wypadku lotniczym w 1932 r. właścicielem przedsiębiorstwa został jego przyrodni brat Jan Antonín Baťa (w dość ciekawych okolicznościach — po rozpruciu sejfu znaleziono tam… datowaną na 1931 r. umowę sprzedaży, z miejscem na podpis nieświadomego kupującego i klauzulą, że zapłatę mają otrzymać wdowa i syn zmarłego; ciekawie pisze o tym Mariusz Szczygieł w genialnej książce „Gottland”). Jan Antonín Baťa okazał się być wielkim wizjonerem i kapitalistą-społecznikiem — z tych, co to układają pracownikom całe życie, planują emigrację całego czeskiego narodu do Patagonii (te jeszcze przedwojenne plany posłużyły do późniejszego stawiania mu zarzutów popierania nazistów), zaś po wojennej emigracji do Brazylii rzucają się w wir pracy i budowania, budowania — m.in. takich miast jak Bataguassu, Batayporã, Batatuba, Nova Andradina, etc., etc. (z kart książki wynika, że Jan Antonín był takim czeskim Stevem Jobsem na miarę tamtych czasów).
Wojna okazała się dla Baťów nieszczęściem pierwszej kategorii, bo Jan Antonín — sam bezpieczny, bo przecież za oceanem – – nie chcąc narażać na represje ludzi, którzy zostali w Zlínie, odnówił głośnego udzielenia poparcia aliantom (skrycie ich wspierając całkiem niezłym groszem), co posłużyło później to wytoczenia zarzutów kolaboracji. A znów aksamitna rewolucja 1989 r. nie do końca okazała się wybawieniem, bo demokratyczne władze czechosłowackie, później czecho-słowackie, a wreszcie czeskie wcale nie paliły się do uchylenia wydanych wobec (zmarłego w 1965 r.) Baťy bezprawnych wyroków wydanych przez komunistyczny wymiar sprawiedliwości (finalnie do rehabilitacji doszło w 2007 r., nie pomogły nawet listy pisane do Havla).
(Dobre, bo w książce obrywa się też Andrejowi Babišowi, obecnemu premierowi Czeskiej Republiki, którego spółka Agrofert — sama w sobie nieźle umoczona — żyła z majątku odebranego Baťom.)
Takie i nie tylko ciekawostki tylko w książce „Z Baťą w dżungli”, którą polecam, acz nie bez pewnej wstrzemięźliwości, bo mnie na przykład troszkę przeszkadzała maniera stylistyczna — otóż narratorem każdego rozdziału jest ktoś inny (członkowie rodziny, znajomi, ale też fabryka); gdyby nie to, że chwilę później czytałem bajkę o boginiach, pewnie bym sarkał, a tak… Cóż, najwyraźniej takie jest czeskie poczucie humoru ;-)
PS premierowi Babišowi obrywa się mocno — u nas pewnie za to byłby prokurator — no ale wiadomo, że czeska władza nie pochodzi od Najwyższego, więc już teraz muchy mogą srać na portrety ile wlezie…