Podróżować, podróżować… — ale w co się spakować?
Bez względu na to czy podróżujemy autem, aeroplanem czy autostopem, wygodne i bezpieczne spakowanie całego majdanu — niezależnie od tego czy zabieramy tylko kąpielówki i coś do czytania, czy taskamy mnóstwo szpeju — to podstawa. W życiu próbowałem już nieomal wszystkiego (oprócz tych plastikowych walizek na kółeczkach, na widok których dostaję skrętu kiszek i wykrętu uszu) — jeździłem z plecakiem ze stelażem zewnętrznym (dawne czasy), dumnie dźwigałem mniej lub bardziej bezkształtne wory wspinaczkowe (nawet z umocowanym na zewnątrz czekanem i rakami), nadal zdarza mi się jeździć z torbą kurierską — ba, mam za sobą nawet etap częściowego pakowania się do szlachetnej „niebieskiej torby z Ikei”.
Zdobyte (niekiedy w pocie czoła) doświadczenie pozwoliło mi na kilka konstatacji: (walizki precz), duży ruksak* nie jest szczególnie praktyczny (jeśli jedziecie własnym autem wygoda transportowa nie jest kluczowa — a przecież nie wszędzie można się wygodnie rozpakować); mniejszy plecak jest niezły, gorzej jeśli już w pierwszy dzień zamierzacie wyskoczyć na szlak (a w plecaku manatki).
W takim przypadku najlepiej sprawdza się jakaś dobra torba dla prawdziwego podróżnika — na przykład The North Face Base Camp duffel bag. Klasyk tematu dla turysty, który chce łączyć styl z funkcjonalnością.


Na początek tradycyjnych kilka słów o firmie The North Face: założona przez Douglasa Tompkinsa w 1966 roku rychło zyskała renomę producenta rewelacyjnego sprzętu w góry. Kurtka o oczywistej nazwie Mountain Jacket to produkt ikoniczny, podobnie ikoniczne są obrazki maluśkich namiocików z napisem „The North Face” rozstawionych na zboczach himalajskich gigantów (wszystko w obowiązkowym żółtym kolorze), a także zdjęcia karawan z obowiązkowymi bębnami towarowymi i torbami TNF (bo to były czasy, kiedy zdobywcy ośmiotysięczników musieli jeszcze odbyć całkiem niezły trekking do bazy).
(Później, czyli na początku obecnego stulecia, The North Face zostało sprzedane VF Corporation — od tamtego czasu zacząłem ją po części postrzegać jako firmę od modnych plecaczków i kurteczek (to wpływ powiązań z JanSport i Eastpak… — największym minusem całej tej operacji jest wrzucenie marki gdzieś na półki „modowe”, a co gorsza zdaje się nawet „będące wyróżnikiem statusu”.)
Wracając ad rem: torba TNF Base Camp to bezkompromisowy wyrób, który może usatysfakcjonować każdego, pod warunkiem, że ma najwyższe wymagania — ale jest wszędobyłkiem i łazikiem, albowiem:
- jest niezwykle mocna i wodoodporna, wykonana z laminatu TPE o gęstości 1000D (korpus) i nylonu typu ballistic 840D (dno);
- wyrabiana w różnych rozmiarach, kolorach i odmianach (czasem mam wrażenie, że sam producent nie do końca wie co ma w ofercie, ale to być może jest związane z liftingiem, jaki ten model przeszedł nie tak dawno temu) — dość rzec, że nasze (przedliftingowe) egzemplarze w rozmiarze S mają pojemność 42 litry i ważą 1,2 kg, natomiast M-ka liczy sobie 70 litrów i waży 1,6 kg — ale jeśli komuś mało, to rozmiar XL oferuje 140 litrów;
- wielofunkcyjna: może służyć jako zwykła torba, którą można nosić w ręku lub na ramieniu, awaryjnie można jej używać jak plecaka (pasy naramienne można odpiąć); do tego dwa mocne uchwyty do łatwego manipulowania torbą (w wersji poliftowej — cztery), pasy kompresyjne, do których też można przytroczyć np. śpiwór lub kurtkę, a także paski typu daisy; z wielką i wygodną klapą w kształcie litery D zapinaną na niezwykle mocny zamek błyskawiczny YKK;
- w środku natomiast bez niepotrzebnych bajerów: jedna komora na całą objętość torby plus niewielka siateczkowa kieszonka od wewnętrznej strony klapy; wyrób w rozmiarze M-XL ma dodatkową sporą kieszeń na bocznej ściance (także z niewielką siateczkową kieszonką);
- do tego kieszonka z przezroczystym okienkiem (na adresówkę właściciela) oraz (chyba tylko w wersji poliftingowej) dodatkowy lekki woreczek, do której można spakować torbiszcze celem przechowywania.


W praktyce wodoodporności nie testowałem (ale jak nylon balistyczny reaguje na ulewę dobrze wiem), jako plecaka też zasadniczo nie używałem — od razu uprzedzam, że The North Face Base Camp duffel bag z pewnością nie zastąpi Wam choćby przeciętnego plecaka, z którym dałoby się wędrować po pagórach, bo to nie ten poziom komfortu — ale jako torba podróżna sprawdza się rewelacyjnie, nie tylko w bagażniku auta, ale i w luku bagażowym samolotu (w ten sposób podróżowała z nią Małżonka).
Natomiast bez dwóch zdań torba TNF bije na głowę znane mi plecaki (nawet te sprzed lat, kiedy jeszcze producenci nie oszczędzali na kosztach tkaniny — ani na kręgosłupie tragarzy) w kontekście wytrzymałości i odporności na niedogodności użytkowania. Materiał jest naprawdę nieprzyzwoicie gruby i solidny, dzięki czemu przetrwałby nie tylko przeciskanie się przez skaliste szczelinki, ale przetrwa prawie każde cioranie w podróży.


Słowem: produkt imponujący, może nawet genialny; oczywiście są rozwiązania alternatywne (nieźle prezentują się torby z serii Black Hole firmy Patagonia, coś tam robi też Marmot, etc.), ale co ja poradzę, że akurat jeśli chodzi o transport bambetli mam głęboko zakodowane hasło — tylko The North Face Base Camp duffel bag?
Zdecydowanie polecam :-)

* cytuję z pamięci jakiś poradnik dla turystów z przełomu XIX i XX w., przeczytane ćwierć wieku temu bodajże w „Górach” albo „Optymiście”: „proszę nie mówić 'plecak’, bo to brzydkie i nieodpowiednie słowo — należy mówić 'ruksak'” ;-)