To miało być całkiem ciekawe doświadczenie — dzieło brytyjskiej historyczki polskiego pochodzenia, poświęcona polskiemu przywódcy, napisana w języku angielskim, przetłumaczona na język polski. Niestety, lektura książki „Władysław Gomułka” Anity Prażmowskiej doświadczyła mnie czytelniczo jak władza tow. „Wiesława” doświadczyła Polaków — wielkie nadzieje, zwieńczone wielkim klopsem.
Kim był Władysław Gomułka? Dla przypomnienia: towarzysz „Wiesław” to przywódca PZPR, a co za tym idzie komunistyczny przywódca Polski (były to czasy kiedy premier czy przewodniczący Rady Państwa — kolektywnej głowy państwa — liczyli się w formalnej strukturze władzy znaczniej mniej niż szef partii; czy to Wam czegoś nie przypomina?) w latach 1956-70, który doszedł do władzy na fali optymizmu i nadziei Października ’56, a odszedł od władzy na fali krwi w Grudniu ’70 (ciekawostką niechaj będzie, że Gomułka szefem partii komunistycznej zostawał dwukrotnie — za każdym razem wbrew woli Związku Radzieckiego). Na początku wielka nadzieja Polaków, na końcu wielkie rozczarowania — w tzw. międzyczasie (wcale nie tak bezwolny) uczestnik antyżydowskiej nagonki 1968 r.
A skoro to biografia… Książkę otwiera zdecydowanie przydługi i zawiły wstęp naświetlający historię partii socjalistycznych pod zaborami i w okresie II Rzeczypospolitej; autorka poświęca mnóstwo uwagi podziałom przeobrażeniom (PPS, SDKPiL, PPS-Lewica, PPS-FR, Piłsudski, Luksemburg, stosunek partii lewicowych do zamachu majowego, etc. etc.) — nie do końca wiadomo po co, bo udział Władysława Gomułki w tym wszystkim był niewielki. Dowiadujemy się jednak, że późniejszy przywódca PZPR zaczynał od działalności w związkach zawodowych, że miał w planach epizod terroryzmu politycznego (nieudany), że w końcu zapisał się do Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy, aby — przewijając się przez szeregi PPS-Lewicy, już jako członek KPP — prowadzić tajną i nielegalną działalność związkową, która skończyła się aresztowaniem — i szybkim szczęśliwym wyjściem z więzienia po amnestii w maju 1926 r.
(Znacznie ważniejszym, na pewno kształtującym światopogląd, okresem w życiu Gomułki okazał się pobyt w Rosji w 1934 r., kiedy to najpierw przekonał się, że najlepsi radzieccy lekarze nie potrafią wyleczyć jego nogi, a później zobaczył skutki kolektywizacji rolnictwa. Przypomnijmy, że niewątpliwie na plus tow. „Wiesława” można zapisać to, że polska wieś nie została przymusowo skolektywizowana.)
Dalej jest już nieco lepiej: mamy ciekawy opis gangsterskich porachunków w wojennym kierownictwie PPR (zabójstwo Nowotki przez Mołojca i wydanie na tego drugiego wyroku śmierci), mamy Wandę Wasilewską, faworytę na dworze Stalina — mamy też tow. „Wiesława”, który tylko dzięki braku łączności z podlegającym Moskwie Kominternowi przejął kierownictwo w PPR (Gomułka nie był na Kremlu w ogóle znany, a jak już go poznali, to na pewno mu nie zaufali). Jest dość wyraźnie pokazane jakie były źródła konfliktu z Bierutem i dlaczego w momencie stalinizacji Polski dalsza kariera Gomułki była skazana na przerwanie — na szczęście on sam tylko na (wcale nie tak niewygodne, jak na tamte czasy) odosobnienie.
Październikowy powrót do władzy (prawie dwa lata po uwolnieniu i kilka miesięcy po rehabilitacji) niewątpliwie był dla Polaków czasem wielkiej nadziei, która dość szybko prysła w realiach politycznych ówczesnej geopolityki, ale i osobowości I sekretarza KC PZPR. (Dziś można zaryzykować tezę, że tow. Gomułka był dokładnie takim politykiem, jaką rodacy najbardziej cenią — przaśnie lewicowym, tradycjonalistycznym w obejściu i poglądach, oszczędnym aż do sknerstwa; przypominam sobie jak Kisiel w „Dziennikach” śmiał się z niechęci „Wiesława” do picia kawy, na którą wszakże trzeba było wydawać dewizy.)
O tej nadziei autorka nie zapomina, natomiast niestety końcówka jego kariery potraktowana jest dość delikatnie — autorka sugeruje, że Marzec 1968 właściwie wymknął się Gomułce spod kontroli (górę wzięły wówczas czarnosecinne siły tow. Moczara), natomiast opis przyczyn i konsekwencji Grudnia 1970 pozostawił we mnie spory niedosyt. (Nb. zwracam uwagę, że wydanie papierowe biografii liczy zaledwie 256 stron — czyli mamy do czynienia z jakąś propedeutyką, nie z gruntownym omówieniem tematu; a nie wierzę przecież, żeby w przypadku Władysława Gomułki nie było o czym pisać.)
Reasumując książka taka sobie, mocno połebkowa, momentami mało krytyczna i gubiąca szczegóły (często odnosiłem wrażenie, że czytam jakiś esej, który mógłby ukazać się w jakimś lewicowym wydawnictwie publicystycznym) — ogólnie nie polecam.