A skoro już jakiś czas temu zaczęto poprawiać statystyki czytelnictwa doliczając sprzedane przewodniki, poradniki i książki kucharskie — dlaczego w rubryce z recenzjami literackimi na tutejszych łamach nie miałaby się objawić książka poświęcona życiu z psem? Stąd też, skoro kupiłem i przeczytałem (a nawet się pozastanawiałem), dziś czas na recenzję „Słuchając psa” autorstwa Piotra Wojtków i Zofii Zaniewskiej-Wojtków.
Zaczynając od początku: autorzy są psimi behawiorystami („z papierami”, chciałoby się rzec) i szkoleniowcami, a przy tym ludźmi młodymi, co oznacza, że nie powinni (taki jest stereotyp i on się sprawdza) hołdować stereotypowemu podejściu do wychowywania naszych wspaniałych towarzyszy. I nie da się ukryć, że takie właśnie przesłanie bije z kart książki (którą przeczytałem w formie elektronicznej, więc pojęcia kart używam metaforycznie) — że z psem najlepiej będziemy się komunikować stosując metody pozytywne (na smaczki i radość, nie obsztorcowywanie i „tresurę”), bo nawet jeśli wymaga to dużej cierpliwości i na pozór efekt jest późnawy, to pozory często mylą.
Po długawym wstępie, który ma podkreślić, że o psach wiem coś-tam-coś-tam (tak naprawdę mnie na tej cierpliwości zbywa, aczkolwiek to głównie dlatego, że mi czworonożny towarzysz ma być towarzyszem spacerów i wędrówek, nie magikiem hopsającym nieprawdopodobne sztuczki) czas na kilka mniejszych lub większych oczywistości, których można dowiedzieć się „Słuchając psa”:
- że z psem trzeba rozmawiać, ale go nie zamędzać werbalnie — powiedzieć „nie” jeśli planuje lub maluje coś niedobrego, ale pochwalić jeśli już przestał (a nie opierniczać post factum);
- że każdy pies potrzebuje kontaktu z przedstawicielami swojego gatunku — więc socjalizacja obejmować powinna spotykanie się z innymi czworonogami;
- że psy nieśmiałe, „niepewne i strachliwe” nie mogą być prowadzone cały czas za rączkę — ponieważ „nadmierna kontrola” może spowodować, że będą „bardziej przygaszone, zamknięte czy nawet wycofane”;
- że im więcej psu pozwalamy wypoczywać (de facto nudzić się) tym większych problemów behawioralnych możemy się spodziewać — psy i tak przesypiają większą część doby, ale im bardziej aktywny jest pies, tym mniej kłopotów możemy się spodziewać (co w sumie jest dość logiczne, bo im więcej poznawania świata i główkowania, tym więcej bodźców, a przez to mniej szkodliwych szoków);
- że dlatego bardzo ważne jest uczenie psa nowych sztuczek i powtarzanie starych — nawet jeśli nie zamierzamy brać udziału w zawodach obedience, to po prostu pies, który myśli i kombinuje, jest psem zdrowszym i szczęśliwszym (ja się pocieszam, że umiejętność manualnego prowadzenia psa na odległość też jest taką sztuczką);
- że dla każdego psa niezwykle ważne jest wylizywanie, gryzienie i żucie — bo takie czynności uspokajają i relaksują naszych towarzyszy, więc czasem zamiast sypnąć karmy do miski lepiej wcisnąć ją do jakiejś zabawki (nb. ja dopiero niedawno skumałem, że Kuateńka cały czas ma czarnego Konga w rozmiarze M, tego samego, którego sprawiłem 18-kilogramowej psince; od parunastu dni mamy też czerwonego XL…);
- że pies, który warczy, nie musi być zły lub rozdrażniony — pies powarkuje w czasie wspaniałej zabawy (np. w przeciąganie), więc nie obsztorcowujmy zwierzaka jeśli szarpiąc się z Wami z jego pyska dobywa się głośne warczenie — ale zabawa w berka raczej powinna polegać na uciekaniu, nie na gonieniu psa;
- że psu świetnie na głowę robi poznawanie nowych miejscówek — one uwielbiają rytuały i schematy, co nie oznacza, że należy przy nich trwać. Spacerując cały czas jedną trasą pies traci szare komórki, więc koniecznie trzeba go czasem (wcale nie tak rzadko) zabrać w jakieś nieznane miejsce;
- (ale wychwyciłem też błąd merytoryczny — o tym, że kodeks drogowy nakazuje przewożenie psa w pasach bezpieczeństwa, co prawdą nie jest, por. „Czy pas bezpieczeństwa dla psa jest obowiązkowy?”).
Bez zbytecznego owijania w bawełnę: czy „obsługi” psów można nauczyć się z książek? Uważam, że jest to tak samo prawdopodobne jak nauczenie się „na sucho” prowadzenia auta — tu cztery łapy, tam sześć biegów, tu miły spacer, tam bezpieczna przejażdżka — ale liczy się tylko i wyłącznie praktyka. Co nie oznacza, że czasem nie warto z kimś pogadać, podpatrzeć, poczytać.
A jeszcze bardziej warto zabierać psy ze schronisk, one zabiorą Was na najwspanialszą przygodę jaką można sobie wyobrazić.
PS w kwestii formalnej: e-książkę otwiera informacja, że „Słuchając psa” została przełożona na język polski przez Piotra Arta, Marcina Jedynaka i Romana Palewicza; na stronie wydawcy tej informacji nie znajdziemy, przeto nie wiem jaka jest rzeczywistość, ale ja na takie detale zawsze zwracam uwagę (tak czy inaczej nawet jeśli to tłumaczenie, to naprawdę dobre).