Czy to życie powinno dościgać teatr, czy teatr starać się być tam, gdzie jest życie? Czy są tematy „teatralne”, i są tematy, które „teatralne” nie są? Zapewne takie, a może nawet jeszcze inne pytania można sobie zadać po najnowszym spektaklu „Gracjan Pan” wystawianym na deskach wrocławskiego Teatru Capitol.
W skrócie i nie paląc: „Gracjan Pan” to musical w całości poświęcony osobie (i „osobowości medialnej”) oraz twórczości Gracjana Roztockiego. Twórczości, która jak sądzę jest uznawana za kontrowersyjną (nie jestem szczególnie w temacie, wiadomym jest mi jego największy przebój, ale nic więcej; nb. w aranżacji na gitarę i głos zabrzmiał po prostu świetnie) ze względu na swój niewymuszony naturalizm — ale też nie sposób oprzeć się wrażeniu, że w pewnym sensie po prostu wyprzedził on swoje czasy.
Rzecz dzieje się w teatrze, więc umowność staje się jeszcze bardziej umowna, bo oryginalne utwory Gracjana Roztockiego (tak!) w profesjonalnej aranżacji i w wykonaniu profesjonalnych twórców (którzy bawią się świetnie) brzmią… całkiem profesjonalnie, a na pewni bardzo pozytywnie, optymistycznie i radośnie.
No właśnie: spektakl „Gracjan Pan” stanowi jedną, całkiem sporą (100 minut) apoteozę optymizmu i radosnej twórczości, zgodnie z zasadą „nie matura, lecz chęć szczera zrobi z ciebie jutubera”. Internet jest przecież pełen mniej lub bardziej popularnych naturszczyków, równie lub bardziej niepoważnych, których różni co najwyżej wzmożone nabuzowanie, z jaką wygłaszają swoje komentarze społeczno-polityczne.
Jeśli nie przekonuje Was oryginalna twórczość Gracjana Roztockiego lub jej po prostu nie znacie (jak niżej podpisany) — nie martwcie się. Nie trzeba być fanem, żeby na spektaklu „Gracjan Pan” się całkiem nieźle bawić — to przecież teatr, więc o to właśnie chodzi.
(Dla jasności: premiera była w piątek, myśmy poszli w sobotę — warto było.)