Niedawno pisałem na tutejszych łamach, że nie ma to jak krótszy lub dłuższy wypad „do Czech” (a słyszeliście, że rząd „Holandii” nie chce już używać nazwy „Holandia”? mnie to o tyle nie dziwi, że „Holandia” do „Niderlandów” ma się właśnie tak jak „Czechy” do „Republiki Czeskiej”), zapomniałem jednak o jednym dodatkowym argumencie: czeskie (a właściwie morawskie) wina, takie jak np. Vinné sklepy Milotice Frankovka.

Tak, Czesi warzą świetne pivo (rzecz jasna mam na myśli głównie te ich sikacze-desitki), natomiast Morawianie wyrabiają świetne wino, wśród których — osobiście i subiektywnie — najbardziej doceniam odmianę frankovka. W smaku frankovkę cechuje pewna pikantność, czasem nawet nieokiełznanie (na pewno nie jest to zawsze przyjazny Modrý Portugal) — natomiast na pewno wyrabiane z niej wina mają swój własny charakter. Doszło już do tego, że jeśli wchodzę do czeskiego spożywczaka, zawsze zaczynam zakupy od 2-3 butelek (jako pewniak do koszyka wpada też zweigelt) — dostrzegając nieznane mi jeszcze etykiety zawsze w pierwszym rzędzie szukam frankovki.
Niedawno dostrzeżoną nową (przeze mnie — po prostu tej marki nie ma w Penny Market) etykietką były Vinné sklepy Milotice. Milotice to nie tylko kasztelania Evžena Bočka, ale też kolejna marka w gamie rynkowego potentata Vinařství Neoklas Šardice (producent na swojej stronie podaje, że chciałby mieć 1 tys. hektarów upraw — w tym celu nawet skupuje winnice) — rodzi się zatem całkiem zasadne pytanie: czy lepiej kupować wino od mniejszych producentów? czy jednak duży może więcej?
Tym razem nie mam wątpliwości: to czerwone wytrawne wino broni się samo (bez słów), przy niskiej cenie (w Tesco w Jičínie dałem za nie 99,90 koron czeskich) daje nam szansę na posmakowanie tego, co we frankovce najlepsze — a przy okazji podreperowania zdrowia, bo przecież najpóźniej w pewnym wieku należy dbać o cholerosterol ;-)
Zdecydowanie polecam, zwłaszcza tym, którzy w ramach zimowych wojaży szczęśliwie wyskoczą gdzieś poza naszą południową granicę (do Czech, na Śląsk lub na Morawy).