Poszliście dziś, P.T. Czytelnicy, do pracy jak jeden mąż (i żona)? Jeśli nie, to spieszę donieść, że całkiem możliwe, że dziś nie trzeba — bo znowelizowana (ustawą szczególnych instrumentach wsparcia w związku z rozprzestrzenianiem się wirusa SARS-CoV-2) ustawa o dniach wolnych od pracy przydaje premierowi prawo ogłoszenia dowolnego dnia jako wolnego od pracy.

Dla przypomnienia:
- na dni wolne od pracy składa się 13 ustawowo określonych świąt (od Nowego Roku poprzez Boże Ciało aż do Bożego Narodzenia), a także niedziele;
- dniem wolnym od pracy (ani ustawowo, ani w myśl art. 151(9) kp) nie jest sobota — która nie jest jednak także dniem roboczym (stąd spory o opłaty za parkowanie w soboty); onegdaj sobota budziła także panikę wśród prawników (bo przepisy sobie, a orzecznictwo różnorako);
- prawodawca potrafi, toteż razu pewnego dniem wolnym był poniedziałek 12 listopada 2018 r.;
- teraz władze poszły jeszcze dalej, bo oto w czasie stanu zagrożenia epidemicznego lub stanu epidemii premier może wyznaczyć dowolny dzień jako wolny od pracy — biorąc przy tym pod uwagę „zapewnienie bezpieczeństwa zdrowotnego”;
art. 1a ustawy o dniach wolnych od pracy (dodany ustawą w/s SARS-CoV-2, Dz.U. z 2020 r. poz. 695)
1. W przypadku ogłoszenia stanu zagrożenia epidemicznego lub stanu epidemii, dniem wolnym od pracy jest także dzień określony przez Prezesa Rady Ministrów, w drodze rozporządzenia.
2. Wydając rozporządzenie, o którym mowa w ust. 1, Prezes Rady Ministrów uwzględnia zapewnienie bezpieczeństwa zdrowotnego na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej.
- po co premierowi uprawnienie do wyznaczenia takiego „koronawirusowego” dnia wolnego od pracy? przychodzą mi na myśl dwie opcje: pierwsza to oczywiście defilada na jakimś placu zwycięstwa po wygranej kampanii (rzucanie martwych wirionów i rozbitych kapsydów pod nogi defilujących) — taki gest przed 10 maja byłby cennym dowodem powrotu do „nowej normalności”;
- ale można też pomyśleć bardziej pragmatycznie: koronawirusowy dzień wolny od pracy znakomicie nadawałby się do przeprowadzenia wyborów prezydenckich (art. 128 ust. 1 Konstytucji RP), zwłaszcza gdyby zastosować znany trick — rozporządzenie ukazuje się w Dzienniku Ustaw około 20.00 (oczywiście wchodzi w życie „z dniem dzisiejszym”), więc uprzednio powiadomiony aktyw rusza do urn, aby — rzecz jasna z zachowaniem wszelkich demokratycznych reguł — wybrać na prezydenta kogo trzeba.
Jak dla mnie bomba.