Urządzam sobie ostatnio mały powrót do przeszłości (w ramach retrospekcji zakopałem się w odkopanym po przeszło 20 latach pewnym kontrowersyjnym dziele — ale o tym za czas jakiś), w ramach ćwiczenia pamięci (na zasadzie: czy ja to tak pamiętam?) sięgnąłem po „Folwark zwierzęcy” George Orwella.

Dla niekumatych: Eric Arthur Blair (ps. George Orwell) to ciekawy przypadek lewicowego (socjalistycznego z krwi i kości) dziennikarza i pisarza, który mimo swych afiliacji politycznych nie stracił wzroku — dzięki czemu dostrzegał zarówno zbrodnie Stalina, jak i tchórzliwość konserwatywnego rządu Churchilla, który nie chcąc drażnić radzieckiego niedźwiedzia, momentami szedł z nim ręka w rękę zbyt daleko. Natomiast „Folwark zwierzęcy” jest satyrą na totalitaryzm, który może i zaczyna się od szczytnych ideałów (stary wieprz Major-Marks coś tam sobie naopowiadał, w co sam nie wierzył — i nawet nie dożył spełnienia swoich wizji), ale zawsze kończy się tym, że klasa robotnicza pije szampana ustami swoich najlepszych przedstawicieli… (przy wcale nie tak cichej akceptacji otoczenia, które preferuje utrzymanie status quo).
Orwell zdecydował się na podanie tych prostych mądrości w formie klasycznej bajeczki — gadające zwierzęta, które nie tylko planują i wykonują zadania, ale też budują, handlują, knują, etc. etc.
Z wyłuskanych na chybcika ciekawostek (ciekawe czy też to tak zapamiętaliście? — ci, którzy przeczytali):
- bardzo ciekawa jest już sama przedmowa do „Folwarku”, w której Orwell zauważa, że wolna i niezależna prasa brytyjska (zwracam uwagę, że rzecz dzieje się podczas II Wojny Światowej) czyni wielkie starania, by nie ukazała się żadna krytyczna informacja dotycząca Stalina i jego polityki — wolno krytykować Churchilla ile wlezie, nie przeszkadzano nawet w publikacji artykułów wprost domagających się zawarcia pokoju z Niemcami — ale każda negatywna wypowiedź o radzieckim przywódcy poddana jest oddolnej i spontanicznej cenzurze wydawców; „służalczość” angielskiej inteligencji kazała mediom pominąć nazwisko Trockiego nawet przy fecie z okazji 25 rocznicy powstania Armii Czerwonej — co zdaniem autora przypomina pisanie o bitwie pod Trafalgarem bez wzmianki o Nelsonie;
- szczególnie obrywa się od Orwella liberałom-zaprzańcom — to ci, którzy odrzucają „marksistowski frazes” (przypominam, że pisał to socjalista!), iż „’wolność burżuazyjna’ to mrzonka”, co wcale nie przeszkadza im bronić demokracji stosując metody totalitarne, na przykład tłumiąc każdy przejaw wolności słowa (warto wziąć sobie do serca te słowa zwłaszcza dziś);
- Orwell nie ogranicza się do uwag ogólnych: wprost stwierdza, że najbardziej skandalicznym przykład dotyczy jugosłowiańskiego generała Dragoljuba Mihailovicia, którego najpierw kłamliwie oszkalowano oskarżeniami o kolaborację z hitlerowcami, a później po prostu zdradzono (por. „Dlaczego Churchill poparł jugosłowiańskich komunistów”; dla przypomnienia: analogicznie po wojnie zdradzono Kozaków, „operacja Keelhaul”); dla jasności: działalność Cambridge Five ujawniono dopiero rok po śmierci Orwella, więc być może tej wiedzy autorowi zabrakło); jeszcze ciekawsze, że wyraźnie trzyma stronę Oswalda Mosleya, który został internowany bez nakazu sądowego (czyli z naruszeniem Habeas Corpus Act) i zwolniony dopiero w 1943 r., kiedy na froncie sytuacja zmieniła się wyraźnie na niekorzyść Trzeciej Rzeszy;
- dalszy scenariusz już dobrze znamy: zwierzęta, namówione i pokierowane przez świnie, zbuntowały się przeciwko swojemu właścicielowi i wypędziły go, po chwalebnej rewolucji ustalając kilka kardynalnych prawideł (wszystko, co chodzi na dwóch nogach, jest wrogiem; wszystkie zwierzęta są równe; zakaz zabijania innych zwierząt; zakaz mieszkania w domu, noszenia ubrań i picia alkoholu);
- rychło się jednak okazało, że przetrwanie wymaga pewnych poświęceń, więc koń Boxer musiał zacząć pracować więcej nawet, niż za człowieka; pojawiają się różnice zdań, a przez to tarcia i niesnaski, więc za niepowodzenia najprościej oskarżyć jednego z wichrzycieli — od tego momentu Snowball-Trocki stał się idealnym wrogiem czającym się w pobliżu i czyhającym na potknięcia społeczności; potrzeba też pieniędzy, więc kury muszą znów znosić jajka na sprzedaż; a nowa władza musi mieć swoich janczarów, więc młode szczeniaki (w liczbie dziewięciu) poszły na wychowanie do Napoleona-Stalina (kult żyjącego „Ojca Wszystkich Zwierząt”, Dobroczyńcy Ludzkości” i „Przyjaciela Kacząt” zastąpił kult dawno zmarłego wieprza Majora); trudy sprawowania władzy świnie urozmaicały sobie alkoholem (najpierw odkryły jego zapasy, a później nauczyły się pędzić bimber);
- później było tylko gorzej: nieposłuszna klacz Mollie została sprzedana handlarzowi (oczywiście za nieposłuszeństwo), nie powstrzymano się także od uśmiercenia innych wichrzycieli — a ponieważ nadal trzeba było ponosić wyrzeczenia dla budowy lepszego jutra, wszystkie zwierzęta coraz więcej pracowały — a świnie coraz bardziej upodabniały się do ludzi. Skończyły się wiece, dawna rewolucyjna pieśń została zakazana, a przykazania były twórczo przepisywane, reinterpretowane — lub po prostu znikały (kilkanaście lat później Stefan Kisielewski śmiał się, że w PRL niecenzuralny jest „Manifest Lipcowy”); cały czas doskonale działała propaganda, nie tylko strasząc zwierzęta powrotem właściciela, ale też po prostu całym gatunkiem ludzkim;
- co jednak nie przeszkodziło świniom zacząć handlować z farmami ościennymi, najsamprzód przez pośrednika, później wchodząc w bezpośrednie kontakty z ludźmi — i tak aż do finalnej popijawy, w której świnie upodobniły się do ludzi — a ludzie do świń (i tu się robi jasne, że „Folwark zwierzęcy” jest nie tylko krytyką antystalinowską, ale też antychurchillowską);
- a później mamy jeszcze wyjaśnienia tłumacza, który pisze o tym jakie to Orwell miał przeboje próbując wydać książeczkę: kłody rzucali mu wydawcy (inspirowani przez Ministerstwo Informacji, to prawdziwe, istniejące w wojennym gabinecie Churchilla) — a także przytacza słowa T.S. Elliota, który (przytomnie) zauważył, że „pańskie świnie są znacznie bardziej inteligentne aniżeli inne zwierzęta, a zatem posiadają one najlepsze kwalifikacje do rządzenia gospodarstwem” — bez nich nie byłoby folwarku, co oznacza, że zwierzętom nie było potrzeba komunizmu, ile świń „przepojonych duchem obywatelskim” (moim zdaniem te akurat świnie nie spełniały w/w założenia).
Tak czy inaczej warto czytać różne rzeczy, warto też — jeśli jeszcze nie mieliście okazji — sięgnąć po „Folwark zwierzęcy” George Orwella. Krótkie, sprawnie napisane (i przetłumaczone), dobrze się czyta — może nie takie zabawne, jak oczekiwalibyśmy po bajeczce, ale to chyba raczej bajka edukacyjna…