A skoro tydzień temu wreszcie udało się skorzystać z otwarcia granic, przy okazji czyniąc wymarzone zakupy w potravinach — dziś czas na kilka zdań o tym, że świeckim grzechem jest być w Czechach i nie spróbować klasycznego czeskiego napoju orzeźwiającego o dumnej nazwie Kofola original.
Mówię o tym — ja, który świństw nie ruszam, więc żadnych bzdetkoli do ust z premedytacją nie biorę — z pełnym przekonaniem graniczącym z uwielbieniem — i odrazą…
Zaczynając od garści suchych faktów: limonáda Kofola to gazowany napój bezalkoholowy, który powstał w 1959 r. w ówczesnej Czechosłowacji. Jak podaje czeska Wikipedie chodziło o stworzenie alternatywy dla podobnych używek wytwarzanych w krajach kapitalistycznych, albo też o zużycie pozostałości po wypalaniu kawy. W czasach socjalizmu Kofola zdobyła sobie pewną popularność (trudno inaczej, biorąc pod uwagę brak realnej konkurencji). Po 1989 r. początkowo wypierał ją burżuazyjny import, zaś sytuacji Kofoli nie polepszył fakt, że różni producenci zaczęli używać tej nazwy dla oznaczania swoich napojów (co by oznaczało, że stosowano ją jako określenie generyczne). I tak aż do momentu kiedy wyłączne prawa do nazwy i receptury udało się uzyskać obecnemu producentowi (nb. posługującego się dość prowokacyjną nazwą Kofola Československo a.s. — stąd też jej strona firmowa to zarówno kofola.cz jak i kofola.sk) — miał za to zapłacić 215 mln korun. Generalnie bardzo popularna w Czeskiej Republice i na Słowacji (w Polsce produkuje napój o nazwie Hoop Cola), od pewnego czasu występuje także w mutacjach smakowych (m.in. morelowa, cytrusowa, niesłodzona, malinowa, cynamonowa — o ile dobrze kojarzę takich właśnie miałem okazję spróbować).
W smaku… jako już rzekłem, nie mam specjalnego porównania, natomiast kilka osób bardziej w temacie stwierdziło, że Kofola original smakuje… oryginalnie, zaś porównaniu z burżuazyjnymi konkurentkami wydaje się być wyrobem wręcz wytrawnym. Rzeczywiście, chociaż receptura syropu KOFO jest chroniona (na etykiecie podano syrop owocowy, cukier, syrop glukozowo-fruktozowy, wodę, karmel, barwnik E150d, kwasek cytrynowy, chlorek sodu (hłe-hłe, jak to brzmi), ekstrakt ziołowy, ekstrakt z lukrecji, kofeinę, ekstrakt E211 oraz dwutlenek węgla) niewątpliwie mocno czuć w niej zioła (ale jakie? któż to wie…). Dość moczopędna ;-) ale na mnie nie robi to większego wrażenia, bo choćbym nie wiem ile pił na szlaku, po zejściu z gór jestem zwykle tak odwodniony, że pół takiej butelki mogę osuszyć jednym haustem… a jak jest gorąco, to w ciągu kilku kwadransów wypijam kolejne pół butelki (a później taka 2-litrowa butelka PET świetnie nadaje się na wodę dla psiaka).
Czy Kofola original może służyć jako napój rekreacyjny? Hmm moim zdaniem zdecydowanie nie, bo brak jej tego czegoś, co ma w sobie klasyczny napój rekreacyjny — natomiast nie odmówię tego miana pochodzącemu z tej samej stajni słowackiemu napojowi Vinea… ale to już jest zupełnie inna historia i zupełnie inna granica.
Reasumując: gdyby w te wakacje poniosło Was do naszych południowych sąsiadów, na pewno warto spróbować, bo czeska klasyka — a mimo wszystko bardziej przyswajalna niż klasyczna czeska kuchnia (której przedsmak, jeśli ktoś nie jest w temacie, znajdziecie w „Osobistym przewodniku po Pradze” Mariusza Szczygła i Filipa Springera).
Dwulitrową butelkę Kofoli kupiłem w pierwszych z brzegu (acz doskonale mi znanych) potravinach za niecałe 20 korun, płacąc oczywiście kartą Revolut (nadal działa).