Są ludzie, którzy latem wolą lekturę lekką, łatwą i przyjemną. Ja też tak mam, a skoro najlepiej odpoczywa mi się przy dobrej książce historycznej, to dziś czas na kilka akapitów o książce, którą napisały Grażyna Szelągowska i Krystyna Szelągowska — „Historia Norwegii XIX i XX wieku”.

Książka jest bardzo pieczołowicie napisana, pełna świetnie udokumentowanych informacji — wydaje się, że nie pominięto żadnego istotnego detalu. Mnie w pamięci utkwiły, a jakże, szczegóły natury dość ogólnej:
- zaczynając od historii państwowości: Norwegia, drzewiej znacząca w regionie, po unii kalmarskiej stała się częścią zjednoczonego państwa; po rozpadzie unii przypadła w udziale Danii (coraz to słabnącej, stąd też z czasem Szwedzi zagarnęli część tradycyjnie norweskich prowincji na południu Półwyspu Skandynawskiego);
- po wojnach napoleońskich, na mocy traktatu kilońskiego udało się (na chwilę, tj. przez kilka miesięcy w 1814 r.), uchwycić niepodległość; koronę powierzono (powierzył suweren, zgodnie z modnymi wówczas oświeceniowymi koncepcjami suwerenności narodu) duńskiemu księciu Chrystianowi Fryderykowi. W maju uchwalono bardzo nowoczesną i liberalną konstytucję, która obowiązuje do dziś — z tej okazji dzień 17 maja do dziś jest świętem państwowym;
- wkrótce jednak wyszło na to, że mocarstwa przyznały Norwegię sąsiedniej Szwecji — jako „rekompensatę” za utratę Finlandii na rzecz Rosji; formalnie król Danii „zrzekł się” na rzecz monarchy szwedzkiego praw do Królestwa Norwegii (przy okazji urywając dla siebie m.in. Grenlandię, Islandię i Wyspy Owcze). Zadzierzgnięta po krótkiej wojnie unia personalna (treść dokumentów mówiła o „połączeniu” królestw, nie inkorporacji) — przypomnijmy, że na wspólnym tronie zasiadł francuski marszałek Bernadotte, który politykę swą zaczął od wystąpienia przeciwko Francji — ewoluowała od czegoś na pozór ćwierć-niezależności, poprzez pół-suwerenność (wszakże w Norwegii cały czas obradował odrębny Storting), aż do…
- …1905 r., kiedy Norwegii udało się uzyskać niepodległość — formalnie: rozwiązać unię personalną łączącą ją ze Sztokholmem (skądinąd znów biorąc sobie króla z duńskiej dynastii); pretekstem był spór o służbę konsularną: żyjący głównie z żeglugi Norwegowie byli co do zasady reprezentowani przez dyplomatów szwedzkich, którzy nie dość, że niespecjalnie interesowali się sprawami marynarzy, to w dodatku placówki rzadko były otwierane w krajach, w których mieli szczególne interesy; zerwanie unii przebiegło dość łagodnie, chociaż oba państwa otarły się o wojnę — tym razem jednak wygrał pragmatyzm;
- a później już tylko inwazja niemiecka w 1940 r. (historycy do dziś się spierają czy Hitler aby nie zaatakował Norwegii obawiając się, że pierwsi uczynią to Anglicy — polecam książkę Henrika O. Lunde, „Bitwa o Norwegię 1940. Wyprzedzające uderzenie Hitlera”), rządy Quislinga — ale też co ciekawe okres okupacji (w Norwegii stacjonowało ok. 400 tys. niemieckich żołnierzy) to bez mała boom gospodarczy — natomiast po wojnie wytoczono aż 90 tys. procesów o zdradę i kolaborację, z czego skazano 46 tys. osób (w tym 20 tys. na karę więzienia);
- (tak, ja też kiedyś myślałem, że Polska ma najciekawszą, a z pewnością najbardziej pokrętną historię…);
- czy ten misz-masz można traktować jako spoiwo tworzące fundament czegoś, o czym myślimy per „Skandynawia”? Raczej nie, bo pewne wzajemne niechęci i animozje są dobrze znane i na zewnątrz (coś jak nasze „Polak, Rusek i Niemiec…”), ale różnice wynikają także z prostych zależności geopolitycznych: Dania, jako ponadlokalna potęga, swoje dominium widziała w możliwości przejścia przez cieśniny łączące Bałtyk z Morzem Północnym (a najpoważniejsze spory terytorialne toczyła z Niemcami — o Szlezwik i Holsztyn), Szwecja naturalnie ciąży ku Bałtykowi (na wschód i na południe) — zaś Norwegia jest krajem na wskroś atlantyckim, tradycyjnie postrzegającym się w sojuszu z Wielką Brytanią;
- z ciekawostek: Norwegowie są społecznością chłopską, niewiele w niej tradycji szlacheckich czy choćby mieszczańskich — co jednak nie przeszkodziło w szybkiej i powszechnej umiejętności czytania i pisania: już w połowie XVIII wieku, w najmniejszych gminach czytać potrafili prawie wszyscy młodsi mieszkańcy, ale nawet wśród przeszło 55-latków alfabetyzacja wynosiła ok. 90%; można się spytać dlaczego tak? ano dlatego, że już od 1736 r. tamtejsze prawo wprowadziło obowiązek umiejętności czytania Biblii podczas konfirmacji — więc siłą rzeczy człowiek uczył się czytać; rychło się okazało, że mądrzy chłopi czytali książki i gazety, pisali listy i petycje do władz, etc.; dość rzecz, że w 1840 r. w tej niewielkiej przecież społeczności istniało 230 ogólnodostępnych bibliotek;
- ale żeby nie było aż tak kolorowo i demokratycznie: konstytucja z 1814 r. oczywiście ustanawiała luteranizm jako władzę państwową (warto jednak zauważyć, że to raczej wcześniejsza o trzy dekady konstytucja U.S.A. była w tej mierze novum na skalę światową), zaś formalną wolność wyznania ustanowiono dopiero w połowie XIX wieku (chwilę później zniesiono zakaz osiedlania się Żydów — dopiero w 1956 r. pozwolono przebywać w Norwegii… jezuitom); natomiast początek wieku dwudziestego to oczywiście czas wielkiej popularności ustawodawstwa rasowego i eugenicznego (aczkolwiek podbudowanego raczej względami naukowymi i higieniczno-sanitarnymi);
- czytać: ale w jakim języku? my Polacy o tyle mamy szczęście, że próby narzucania obcego języka zaczęły się dopiero w czasach ożywienia narodowego, natomiast Norwegowie całkowicie naturalnie przejmowali języki dominujących kultur. Jako taki norweski funkcjonował tylko jako mówiony język chłopstwa, elity rozmawiały i pisały po duńsku — trzeba było czasu i ciężkiej pracy, żeby wymyślić język książkowy (riksmål, dziś zastąpił go bokmål) oraz oparty na gwarach ludowych język mówiony (landsmål, dziś nynorsk). A wszystko to właściwie od połowy XIX wieku! (na szybko o norweskich konfliktach językowych można poczytać tutaj);
- w Norwegii dość szybko (kilkadziesiąt lat przed U.S.A.) wpadli także na pomysły prohibicyjne, początkowo głównie motywowane względami religijnymi (wiadomo, że szanujący się protestant alkoholu do ust brać nie powinien), ale też stały za tym organizacje kobiece; zaczęło się od sprzedaży trunków w wyznaczonych sklepach, później interes ten całkowicie przejął państwowy monopol; wyrywanie zębów prohibicji następowało zwykle w rytm żądań innych państw, które były zainteresowane importem własnych wyrobów na chłonny norweski rynek (np. import koniaku i brandy z Francji, a także z Hiszpanii i Portugalii);
- Norwegia jest też jednym z pierwszych krajów, który zaczął wprowadzać prawa z myślą o najuboższych: zaczęło się już po koniec XVIII wieku od budowy spichrzów, z którego zboże dostawać mieli wszyscy w potrzebie; w norweskiej gospodarce dość wcześnie zaczęły się ścierać tendencje liberalne i te preferujące centralne planowanie (chociaż Norwegia była neutralna podczas Wielkiej Wojny, jej rząd zdecydował się na prowadzenie gospodarki wojennej); dość rzec, że z czasem ręczne sterowanie wzięło górę (na prywatny zakup samochodów zezwolono dopiero w 1960 r. — chyba później niż w Związku Radzieckim);
- ciekawie wygląda też kwestia norweskiej neutralności, która do pewnego momentu stanowiła credo polityki Kristianii i Oslo — neutralność nie pomogła za Hitlera, zatem po wojnie wahadło dość rychło przesunęło się w przeciwną stronę — Norwegia jest sygnatariuszem traktatu północnoatlantyckiego już od 1949 r.; warto też pamiętać o dość wyboistych relacjach z Wspólnotami: dwukrotnie jej akces do EWG był blokowany przez Francuzów (w 1962 r. i 1967 r. — przyznać trzeba, że Norwegia dostała wówczas odpryskiem za Brytanię, bo to głównie jej przystąpieniu sprzeciwiał się de Gaulle), natomiast w 1972 r. i 1994 r. zorganizowano referenda, które skończyły się wygraną przeciwników akcesji…
Reasumując: książka naprawdę bardzo ciekawa, aczkolwiek zdecydowanie nie dla każdego :-)