A skoro jesteśmy w przededniu kolejnej oficjalnej rocznicy wybuchu Drugiej Wojny Światowej (oficjalnej, bo przecież niektórzy twierdzą, że powinniśmy mówić o „wojnie trzech siódemek”) oraz rocznicy jej zakończenia (nie, to nie było ani dziewiątego, ani ósmego, ani nawet siódmego maja 1945 r.), to chyba dobra okazja na krótką i niewprawną recenzję książki A.J. Baime’a — „The Accidental President: Harry S. Truman and the Four Months That Changed the World”.
Dla krótkiego przypomnienia: Harry S. Truman (inicjał „S.” jest tylko inicjałem) był trzydziestym trzecim prezydentem U.S.A., zaś do Białego Domu wprowadził się — na mocy konstytucyjnej regulacji przewidującej następstwo wiceprezydenta po opróżnieniu urzędu prezydenckiego — po śmierci Franklina Delano Roosevelta. Na miano prezydenta z przypadku zasłużył sobie jednak przede wszystkim tym, że trzecim wiceprezydentem u boku FDR (i najkrótszym stażem, bo Roosevelt zmarł kilkadziesiąt dni po rozpoczęciu swej czwartej kadencji) pojawił się całkowicie przypadkowo — jako „niczyj” kandydat, który mógł pogodzić zwaśnione stronnictwa na konwencji wyborczej „osłów”. Mało tego: Truman był nie tylko niczyim kandydatem, ale też był na wskroś „nikim” — dość anonimowym senatorem z Missouri, co gorsza wcześniej wplątanym w niejasne machinacje Toma Pendergasta (prasa z lubością określała go wówczas mianem „the Senator from Pendergast”).
Przypadkowy lub nie, pierwsze cztery miesiące sprawowania przezeń urzędu rzeczywiście zmieniły nie tylko Amerykę i świat. Przypomnijmy, że Harry S. Truman musiał się zmierzyć m.in. z:
- ciężarem wejścia w buty zmarłego prezydenta Roosevelta — niezwykle trudno było zastąpić i wyjść z cienia uwielbianego człowieka, zwłaszcza osobie, która nie miała realnego doświadczenia politycznego (warto pamiętać, że Hitler traktował śmierć FDR na miarę cudu domu brandenburskiego — cały czas liczył na to, że wewnętrzne sprzeczności w obozie Aliantów wezmą górę i dojdzie do odwrócenia przymierzy);
- zakończeniem wojny w Europie — można powiedzieć, że Truman przyszedł na gotowe, ale decyzje polityczne nie były mniej istotne ani łatwiejsze, niż militarne; przypomnijmy, że musiał on także zastąpić Roosevelta w ramach spotkań Wielkiej Trójki — przy Churchillu i Stalinie wydawał się kiepskim graczem, jednak to jemu w udziale przypadło reprezentowanie państwa podczas konferencji poczdamskiej (dla przypomnienia: do Poczdamu wraz z Churchillem przyjechał także Clement Attlee, bo to było tuż przed wyborczą roszadą);
- ekspansją komunizmu na bagnetach wyzwolicieli z czerwoną gwiazdą na hełmach — Stalin ani przez moment nie ukrywał, że ceną za przelaną radziecką krew muszą być zdobycze terytorialne (finalne pochłonięcie Litwy, Łotwy i Estonii), a także zwasalizowanie Polski, etc. (w tym kontekście warto poświęcić nieco uwagi sporom o przebieg zachodniej granicy naszego kraju — z punktu widzenia Amerykanów i Brytyjczyków oddanie ziem po Odrę i Nysę (a zwłaszcza Nysę Łużycką) było przyzwoleniem na pochłonięcie tych zamożnych terenów przez bolszewików), jednak to Truman pierwszy — jeszcze w kwietniu 1945 r. — wprost zwerbalizował swoje zastrzeżenia wobec „niedźwiedzia” (krótki acz znakomity opis odprawy posłów radzieckich w osobie Mołotowa); identyczne problemy jednak powstały w Azji (Chiny, Korea), nieomal doszło też do wojny aliancko-jugosłowiańskiej o Triest;
- powołaniem Organizacji Narodów Zjednoczonych — dziś nie wydaje się nam to tak ważką decyzją, ale — biorąc pod uwagę rysujący się rozdźwięk między sojusznikami — skuteczna struktura stojąca na straży przyszłego pokoju uważana była za niezwykle istotną (w ramach tych negocjacji Sowietom udało się wyjednać prawo weta w Radzie Bezpieczeństwa ONZ — a Truman na to przystał);
- podjęciem decyzji o użyciu bomby atomowej przeciwko Japonii — pamiętając, że w strukturze administracji kompetencje wiceprezydenta są dokładnie takie, jak wyznaczy mu głowa państwa (konstytucyjnie VP tylko i wyłącznie przewodniczy Senatowi, a w przypadku remisu oddaje decydujący głos; dość rzec, że przez 82 dni wiceprezydentury Truman widział się z FDR w sprawach urzędowych tylko dwukrotnie) nie można się dziwić, że ściśle tajne prace nad bronią nuklearną nie były mu w żaden sposób ujawniane aż do zaprzysiężenia;
- z tą Japonią nie miał łatwo pod żadnym względem — było jasne, że próba inwazji wysp będzie oznaczała śmierć mnóstwa żołnierzy, zatem kluczowe było skłonienie japońskich władz do bezwarunkowej kapitulacji (której jedynym quasi-warunkiem było pozostawienie cesarza Hirochito u władzy); z drugiej strony Truman wykluczał jakiekolwiek strefy okupacyjne na wzór tych w Niemczech (co mocno irytowało Stalina, który oczywiście liczył na pokaźne zdobycze terytorialne; dla przypomnienia pierwsza wojna radziecko-japońska skończyła się we wrześniu 1939 r., a kolejna zaczęła w sierpniu 1945 r., na kilkanaście dni przed końcem II Wojny Światowej).
Łatwo nie miał, jakoś sobie radził, ponoć bardzo mu pomagało to, że właściwie cały czas był takim szaraczkiem z Missouri, dzięki czemu zdobył sobie serca Amerykanów. Współcześnie oceniany dość średnio (ówczesne władze PRL jego nazwisko używały jako ultra-straszaka, co ulica wykorzystała w dość prześmiewczym porzekadełku „Truman, Truman, spuść ta bania, bo tu jest nie do wytrzymania”), dziś uznawany jest za jednego z dziesięciu najlepszych prezydentów U.S.A. (To już właściwie wybiega poza owe cztery miesiące, ale obejmując prezydenturę przypadkowo, Truman utrzymał ją też w dość szczęśliwy sposób: otóż ubiegając się w 1948 r. o reelekcję miał tak niskie notowania, że wszystkim się wydawało, że kandydat Republikanów wygra w cuglach — do historii politologii i prasy przeszedł nagłówek „DEWEY DEFEATS TRUMAN”.)