A skoro niedawno było o tym, że w pewnym momencie Norwegowie musieli budować język norweski (więc mają ich co najmniej dwa, bo się nie mogli dogadać — być może właśnie dlatego, że nie mieli jak się dogadać…), to dziś czas na kilka zdań dość zabawnym epizodzie z historii języka czeskiego. Asumptem do krótkiego felietoniku niechaj będzie niewprawna recenzja białego półwytrawnego morawskiego wina Zámecké vinařství Bzenec Sauvignon 2019.
Otóż jak podaje Henryk Wereszycki w swej książce „Pod berłem Habsburgów. Zagadnienia narodowościowe” gdzieś na przełomie wieków XVIII i XIX Czesi — pamiętajmy, że dla nich 1620 rok pod wieloma względami oznaczał znacznie więcej niż dla nas okupacja, Katyń i Powstanie Warszawskie — stanęli przed wyzwaniem polegającym na powstaniu literackiej češtiny. Ich sytuacja była nieco inna, niż Norwegów, ponieważ językiem czeskim w mowie posługiwała się spora ilość mieszkańców CK, ale już językiem pisanym była oczywiście niemczyzna (dość rzec, że pierwsze istotne opracowania naukowe zatytułowane są np. „Kurzgefaßte Geschichte der Böhmen” czy „Über den Nutzen und Wichtigkeit der Böchmishen Sprache”, zaś pierwszą gramatykę języka napisano po niemiecku — co jednak nie zmienia faktu, że na tysiąckoronówce jest František Palacký, a nas stać było tylko na koronowane głowy…). Podbudową dla literackiej czeszczyzny miał być język polski, bo ówcześni myśliciele widzieli w naszej mowie szansę na oczyszczenie z zapożyczeń z niemieckiego (hłe, hłe, jeśli chodzi o zapożyczenia to polecam wyraz počítač), ale nawet nie o tym chciałem dziś.
Chciałem natomiast o pewnej ciekawej literackiej mistyfikacji, której dopuścił się pisarz i językoznawca Václav Hanka, który w 1817 roku ogłosił odkrycie dwóch średniowiecznych rękopisów, które miały dowodzić, że język czeski był językiem pisanym już w XIII wieku. Rukopis královédvorský i rukopis zelenohorský odbiły się szerokim echem, były tłumaczone na inne języki (także na polski), w oparciu o nie wykładano historię Królestwa Czech — sęk jednak w tym, że oba okazały się fałszerstwem ku pokrzepieniu serc.
I to też jest całkiem ciekawe, że w czasach, kiedy nasi myśleli jak tu się wykrwawić dla dobra Polski, Czesi myśleli jak tu wszystkich zrobić w trąbę — na polu naukowo-literackim.
Z pewnością w trąbę nikogo nie zrobi, niezależnie od tego czy sięgniemy po butelczynę ku pokrzepieniu serc, czy też po prostu w celach rekreacyjnych, białe półwytrawne wino Zámecké vinařství Bzenec Sauvignon 2019. Lekkie, proste w smaku (mnie kojarzy się z leciutkim soczkiem jabłkowym), bardzo relaksacyjne — to chyba naprawdę pierwszy Sauvignon, który naprawdę mi się spodobał (por. Vinselekt Michlovský Sauvignon 2015 i Templářské sklepy Sauvignon 2016). Otworzyłem w pewien gorący, letni dzień, wypiliśmy z prawdziwą przyjemnością.
Butelkę tego wina kupiłem podczas jednego z niedawnych wojaży za sto kilkanaście koron — warto było.