cytat na wczoraj: „Niech się Ziobro uczy języków, bo inne sprawy nie bardzo mu wychodzą” — Jarosław Kaczyński o Zbigniewie Ziobro, czerwiec 2009 r. (via Wikiquote)
Przyglądając się jednym okiem — ale ciesząc się całym sercem — kolejnym pierepałkom Jarosława Kaczyńskiego ze Zbigniewem Ziobrą — nie będę skrywał, że popieram jednego i drugiego, bo przecież obaj mają rację.
Oczywiście rację ma Jarosław Kaczyński mówiąc, że humanitarny stosunek do zwierząt to podstawa człowieczeństwa. Bycie człowiekiem nie polega na tym, żeby bezmyślnie czynić ziemię sobie poddaną, rąbać i zarzynać każde stworzonko, bo tak było setki lat temu, więc niech tak będzie dalej. Stąd też, niezależnie od pewnych niedoskonałości projektu, uważam, że pomysł na nowelizację ustawy o ochronie zwierząt idzie w dobrym kierunku, toteż posłowie głosujący przeciw chyba mają jakiś problem z właściwym rozumieniem człowieczeństwa.
Ale racja Kaczyńskiego nie wyklucza przecież tego, że rację może mieć też Zbigniew Ziobro, który mówi, że nie może być zgody na abolicję i ekstra kontratyp dla decydentów, którzy popełnili przestępstwo „bo koronawirus” („nie popełnia przestępstwa, kto w celu przeciwdziałania COVID-19…”). Jeśli ministrowie i prezesi spółek nie są do końca pewni prawidłowości swych decyzji, powinni liczyć na stan wyższej konieczności, który pozwala na pewien margines błędu — ale pisanie prawa z góry (i z dołu) zwalniającego z odpowiedzialności karnej naprawdę nie przystoi, bo to tak, jakby złodziej sam uchwalił, że jego kradzież jest lepsza od kradzieży popełnionej przez innego złodzieja.
Cieszy mnie ten spór niezmiernie, ponieważ owa nieugięta pryncypialność Kaczyńskiego i Ziobry nie tylko dowodzi, że politycy potrafią prowadzić spór o fundamentalne zasady (humanitaryzm i człowieczeństwo vs. sprawiedliwość i poczucie bezkarności), a nie tylko o posady. Ba, co więcej owa pryncypialność jest lekiem na całe zło: kryzys na linii partii władzy i satelitów (kiedyś mówiło się o „przystawkach”, nieprawdaż) oznacza osłabienie rządu, a przecież jest dobrze jeśli zły rząd jest słaby (najlepiej gdyby był chwiejny i mniejszościowy). Słaba i chwiejna władza nie będzie pchać się do przodu jak walec czy inny buldożer, rząd w trybie dekompozycji będzie raczej skupiony na pilnowaniu własnego ogona.
Biorąc pod uwagę do czego zdolna jest ta ekipa — same plusy!