A teraz coś z nieco innej beczki czyli tradycyjne konia kują, żaba nogę podstawia, czyli co ja myślę o wynikach wyborów w U.S.A. — a myślę, że po Trumpie nie płakałem, już choćby dlatego, że prezydenta poznaje się nie tylko po tym jak zaczyna, ale też po tym jak kończy kadencję. Doszło do tego, że — autentycznie pierwszy raz odkąd pamiętam (a wyborami w Ameryce interesuję się od… od dawna) — cieszę się nie tylko z tego, że Trump wybory przegrywa, ale nawet cieszę się z wyboru Demokraty, zaś informacja, że Joe Biden zostanie 46. prezydentem sprawiła mi coś w rodzaju ulgi…
Cztery lata Donalda Trumpa, o ile wolno mi to oceniać zza oceanu, niewątpliwie okazały się czasem straconych nadziei. Jego prezydenturę miała cechować niezależność od establiszmentu politycznego (oraz przyprawiony szczyptą medialnego szaleństwa) pragmatyzm („MAKE AMERICA GREAT AGAIN”). Tymczasem pozostało: silne wrażenie wsparcia ze strony Moskwy (i nieskrywane odwdzięczanie się Putinowi); totalny chaos decyzyjny i kadrowy (ilu byłych współpracowników Trumpa siedzi? Roger Stone nie siedzi, bo doczekał się ułaskawienia); być może rekordowe w historii tempo zmian w obsadzie stanowisk plus wyjątkowa predylekcja do obsadzania posad w gabinecie nominatami bez uzyskania senackiego advice & consent; twitterowe szaleństwo; czwarta w historii Stanów Zjednoczonych procedura impeachmentu; niezrównoważona polityka zagraniczna przy upodobaniu do fotografowania się w szemranym towarzystwie lub facetów zachowujących się pokornie, jak asystent noszący teczki za szefem (jak na zdjęciu powyżej); gwiazdorzenie i celebrytoza; co najmniej niejasność jeśli chodzi o uczciwość w finansach. Jakby było tego cyrku mało na jedną jedyną kadencję, jest zapowiedź sądowego podważania wyników wyborów (to też jest dobre: Trump jest pierwszym prezydentem od 28 lat, który nie utrzymał się w Białym Domu, typowy lame duck)…
Biorąc pod uwagę poziom hecy przez ostatnie cztery lata nie dziwię się, że Amerykanie zagłosowali na bardziej statecznego i przewidywalnego Bidena (oraz Kamalę Harris — pamiętajmy, że Biały Dom walczy tandem prezydent-wiceprezydent). Gdzieś tam w polskich mediach pobrzękuje obawa, że prezydent-elekt będzie bardziej spolegliwy wobec Rosji (ale przecież „there is no Soviet domination of Eastern Europe…”, ponoć niewłaściwie zrozumiane, to nie słowa Bidena ani nawet Jimmiego Cartera), że nie dostrzega zagrożeń wynikających z budowy Nord Stream 2 (to też fejknjus, bo jego zdanie było także w czasach sprawowania wiceprezydentury — „Biden: Nord Stream 2 to zły interes dla Europy”) — ale to jest przecież o tyle nieprawda, że senator Biden już w 1998 r. głosował za przyjęciem Polski do NATO (wbrew głośno wyrażanej woli Rosji, gdyby ktoś z P.T. Czytelników nie pamiętał lub nie kojarzył).
(Całkowicie nie na marginesie: pamiętam jak po drugiej wygranej Obamy „Siwa Dama” pisała, że przy takim trendzie Republikanie długo się nie podniosą. Teraz ja się zastanawiam czy po takim Trumpie Republikanie jeszcze kiedyś się podniosą — to może być troszkę tak jak z wiadomym „wyrokiem” w Polsce, którego długoterminowe skutki mogą dalece odbiegać od zamierzeń pomysłodawców.)
Dla jasności: oczywiście oficjalnych wyników wtorkowego głosowania nadal nie ma, zapewne za jakiś czas zostaną opublikowane na stronie Federal Election Commission, pamiętając też, że wybór prezydenta nastąpi dopiero w grudniu; natomiast jestem ciekaw czy to bezprecedensowe zachowanie Trumpa aby nie okaże się iskrą skłaniającą legislatywę do bliższego przyjrzenia się zmianie procedury wyboru głowy państwa, bo — dobre w czasach luźniejszej federacji (i przy stosunkowo niewielkiej liczbie uprawnionych do głosowania) — wybory pośrednie w tym roku naprawdę pokazują swoje słabe strony.
Pożiwiom, uwidim — jak mawiają starzy kumple Trumpa, z pewnością śmiejąc się w kułak z wywołanego przezeń zamieszania.