Widzisz: książka z nazwą miasta w tytule — myślisz: przewodnik? I słusznie, ale co powiesz na przewodnik z historią w tle? Z historią miasta, ale też państwa (państw), które kręciły się wokół tego miasta? Jak dla mnie bomba, co potwierdza lektury dzieła „Berlin. Metropolia Fausta. Tom 1” pióra Alexandry Richie.
A mianowicie, w dużym skrócie:
- początek historii miasta dziś znanego jako Berlin pisać zaczęli rzecz jasna Słowianie (Wieleci — Hawelanie, Szprewianie), którzy najpierw wypędzili (albo: wytrzebili) zajmujących te podmokłe ziemie Germanów (którzy wcześniej wyparli słowiańskich Wenedów), aby założyć kilka osad z Kopanicą (Köpenick), Spandau, Teltow czy Barnim na czele; ba, słowo Berlin nie pochodzi, jak chcieliby pyszni Brandenburczycy, od dumnego bär, lecz racze od starosłowiańskiego brl (bagna, błota);
- ponowne pojawienie się plemion germańskich było efektem późniejszego już Drang nach Osten, co jednak nie zmienia faktu, że przez wiele stuleci ówczesny Berlin był kiepskim miasteczkiem w kiepskiej okolicy, władanym przez nieznaczących Hohenzollernów — gdzież mu do Augsburga, Norymbergi, Pragi, Wretslawia, etc.? Dość rzec, że długo Brandenburgia była niewielkim państewkiem wciśniętym gdzieś pomiędzy potężną Rzplitę Obojga Narodów i silną Saksonię;
- pierwszą okazją do wzmocnienia pozycji Marchii Brandenburskiej i Berlina stała się Reformacja — konwersja elektora na luteranizm wraz z nieco wcześniejszą sekularyzacją Zakonu Szpitala Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie z czasem pozwoliło na połączenie unią personalną z Księstwem Prus; wojna trzydziestoletnia miasta nie oszczędziła (także „sojusznicza” okupacja przez wojska szwedzkie); ciekawą konsekwencją targających Europą waśni religijnych była konwersja elektora na kalwinizm — przy pozostaniu większości mieszkańców Brandenburgii przy wierze luterańskiej — co dało zaczątek pruskiej tolerancji religijnej (rzecz jasna tolerancji w granicach rozsądku — jeszcze za Fryderyka Wilhelma praktykowanie religii było zakazane „papistom, arianom, fotynianom, anabaptystom, zwolennikom Valentina Weigla i minimitom”, zaś na szczególną uwagę zasłużyli sobie jezuici jako „diabły zdolne do każdego zła i intryg przeciwko władcy i całej społeczności”;
- Berlin nadal jednak wyglądał jak „brudna prowincjonalna dziura” — jego szczęściem okazało się władanie przez Hohenzollernów, którzy z czasem okazali się najsprytniejszą europejską dynastią: od Fryderyka Wilhelma („Wielkiego Elektora”), poprzez Fryderyka Wilhelma I („króla sierżanta”) aż do Fryderyka Wielkiego (tego samego, który zdobył Schlesien i uczynił jedną z prowincji Prus); Hohenzollernowie szybko postawili na unowocześnianie państwa — wymusili szereg reform, po których wprawdzie nadal państwo było ubogim krewnym wielu możniejszych sąsiadów, ale już mogło równać się z Rzplitą (dla przypomnienia: to właśnie budująca się siła Prus sprawiła, że polscy panowie postanowili oprzeć antypruską koalicję na unii z Saksonią);
- (inna sprawa, że właśnie od tamtych czasów zaczyna się zapał do ingerencji i regulacji całego życia poddanych — praktycznie każdy król widział swoje państwo zorganizowane na modłę centralnie sterowanej armii, z władcą decydującym nie tylko o tym czym poddani surowej dyscyplinie (nomen-omen) poddani mają się zajmować, ale nawet o tkaninach, jakich mogą używać — nastał „kult wydajności, czystości i ciężkiej pracy”, co skończyło się cofnięciem kraju w rozwoju kulturalnym);
- i tak aż do epoki wojen napoleońskich, które początkowo pogrążyły państwo w chaosie i anarchii, aż do zdrady Yorcka, która de facto okazała się wybawieniem — pamięć o francuskiej okupacji okazała się natomiast motorem zarówno do przemian kulturalnych (pojawienie się niemieckiego — podszytego mocnym liberalnym nacjonalizmem, rzecz jasna w/g ówczesnych standardów — romantyzmu; skądinąd tytułowy „Faust” przecież właśnie od von Goethego jest), militaryzacji państwa, jak i politycznych — berlińskiej rewolucji 1848 roku, która zaczęła się od haseł zjednoczenia Niemiec (dla przypomnienia: hasło to wówczas uchodziło za niezwykle radykalne, podobnie jak pieśń „Deutschland Deutschland über alles” — skądinąd zakazana właśnie ze względu na potencjał wywrotowy); berlińska Wiosna Ludów — którą zarówno popierał, jak i zwalczał labilny Fryderyk Wilhelm IV (ten, który najsamprzód paradował w szarfie w barwach rewolucji, aby następnie odmówić włożenia korony „z rynsztoku”) — skończyła się wyprowadzeniem wojska na ulice i rozpędzeniem (bez jednego wystrzału) Zgromadzenia Narodowego;
- według tej narracji 1848 rok ma być momentem, w którym Niemcy schodzą z drogi obranej przez większość zachodnich społeczeństw na rzecz własnego modelu — überdyscypliny, czołobitności wobec władzy, wprowadzenia państwa policyjnego, militaryzacji (ówczesne Prusy były określane jako „armia, która ma swoje państwo”) — ale też rozwoju gospodarczego i przemysłowego (niemieckie koleje nadal widać na mapie zachodniej części Polski, nie mówiąc o tym co się porobiło we Wrocławiu);
- to właśnie kolej żelazna stała się najważniejszym elementem trampoliny, na której wybił się Otto von Bismarck — wszakże rozmiar zwycięstwa Żelaznego Kanclerza w kolejnych wojnach (z Danią, Austrią oraz kluczową — wojną z Francją 1870-71) nie byłyby tak przytłaczający, gdyby nie możliwość błyskawicznego transportu oddziałów na front;
- 1871 r. to oczywiście przede wszystkim zjednoczenie Niemiec i utworzenie Cesarstwa Niemieckiego ze stolicą w Berlinie (co ciekawe lada dzień będziemy mieli okrągłą 150-tą rocznicę proklamacji Drugiej Rzeszy), ale też początek zmian urbanistycznych w przeludnionym mieście, w którym warunki życia urągały wszystkiemu co możliwe (strzelam, że niekoniecznie z punktu widzenia mieszkańca ziem na wschód od linii Odry); na bazie tych przemian nastał „czerwony Berlin” — rozwój dzielnic robotniczych zradykalizował masy miejskie i przyciągnął różnej maści burzycieli zastanego porządku (autorka sporo uwagi poświęca sporom jakie toczył twórca ruchu socjaldemokratycznego Ferdinand Lasalle z oszołomionym piewcą rewolucji, Karlem Marxem; obyczajowo interesująca jest też opowieść o socjaldemokratycznej prasie, która zaszczuła na śmierć Fritza Kruppa — bliskiego przyjaciela cesarza Wilhelma — ze względu na jego homoseksualne preferencje);
- jednak schyłek dziewiętnastego stulecia to oczywiście przede wszystkim dalsza militaryzacja Niemiec — powszechna moda na uniformy i uniżoność przed szarżą (jakże wspaniale obśmiana przez „kapitana z Köpenick” — polecam tę przednią historię), stroszenie wąsów na Kajzera, tłamszenie jakichkolwiek liberalnych myśli, powszechnie popierany ekspansjonizm — co prostymi krokami doprowadziło do Wielkiej Wojny;
- listopad 1918 r. to koniec wojny, ale nie koniec dramatycznych wydarzeń na ulicach Berlina: najpierw Novemberrevolution zmiotła cesarstwo, później socjaldemokratyczny rząd Eberta zmiótł — bagnetami wciąż kajzerowskich w duchu Freikorpsów — skrajnych rewolucjonistów („spartakusowców”); słaba lecz wesoła — nigdzie nie było tak szalonych balang jak w kolorowym mieście lat dwudziestych — Weimarer Republik przetrwała zaledwie kilkanaście lat, poddając się pewnemu niespełnionemu malarzowi z Braunau am Inn…
…i tu opowieść się urywa, wszakże to tom pierwszy (drugiego chyba jeszcze nie wydano…).
Ale książka fajna, cieszę się, że ją przeczytałem. Polecam.