Informacja, że Kuata wróciła w góry po TPLO nieodmiennie budzi zaskoczenie wśród niektórych P.T. Czytelniczek (tak, sądząc po spływającej do tutejszej redakcji korespondencji głównie interesują się tym przewodniczki), zatem postanowiłem podzielić się luźnymi podpowiedziami na kilka kluczowych pytań: z jakimi komplikacjami trzeba się liczyć po zabiegu? czy jest szansa, by pies po TPLO wrócił do pełnej sprawności? czy tytanowe implanty w kolanach przeszkadzają w ruchu?
W tradycyjnych punktach, to tak zawsze łatwiej i przejrzyściej:
- problemy z ruchowością psicy pojawiły się późną jesienią 2018 r., najpierw była to pewna niechęć do siadania i lekkie z trudności z wyprostowaniem tylnych łap przy wstawaniu, które początkowo potraktowałem jako efekt psiego lenistwa czy charakteru (Kuata nie jest wybitnie temperamentnym zwierzęciem);
- pierwsza na myśl przyszła nam dysplazja, więc w grudniu 2018 r. trafiliśmy do weterynarza na prześwietlenie stawów biodrowych; stawy były OK, ale przy okazji wykonano RTG kręgosłupa, w którym wykryto pewne „mikro-problemy” jeśli chodzi o przestrzeń międzykręgową (a dokładnie w jednym czy dwóch miejscach miała ona być zbyt wąska, co przy pewnych ruchach mogło powodować ocieranie się kręgów o siebie); dostaliśmy środki przeciwbólowe, zalecenie pewnego ograniczenia ruchu („na razie max. kilkanaście kilometrów”);
- minęło kilka tygodni, sytuacja raczej się pogorszyła, Kuata zaczęła wyraźnie kuleć, a po dłuższym wysiłku miała coraz większe problemy z dźwignięciem tyłka, mnie natomiast do głowy rzuciła się mielopatia — raz-dwa trafiliśmy więc do neurologa; ta makabryczna choroba na szczęście została wykluczona, ale zachęcono nas do pogłębienia badań kręgosłupa;
- rezonans magnetyczny (MRI) kręgosłupa wykonaliśmy w marcu 2019 r. w dużej i renomowanej wrocławskiej klinice, konkluzja była podobna do wcześniejszej: w kręgosłupie zasadniczo nie stwierdzono objawów, które mogą skutkować tego rodzaju trudnościami — należy psu nadal podawać środki przeciwbólowe i czekać-czekać-czekać na poprawę;
- poprawa nie nadeszła, zwierzątko kulało coraz mocniej, coraz trudniej się podnosiło, zatem w maju 2019 r. daliśmy się namówić znajomej na jeszcze jedną próbę i wizytę we wrocławskiej przychodni weterynaryjnej „Gryf” dr Anety Bocheńskiej (to pierwszy i jedyny link w tekście — nie będę linkował do specjalistów, którzy zapomnieli, że pies ma też kolana); wstępna ocena pojawiła się już po obejrzeniu filmików, później było RTG stawu kolanowego i mordercza diagnoza — więzadło lewego kolana jest na granicy zerwania, prawe też nie jest w najlepszym stanie;
- jeszcze tego samego dnia Kuatencja dostała w staw kolanowy zastrzyk „ze złota”, a także zalecenie laseroterapii (bodajże 10 sesji po 3 minuty każda); niestety, kilka tygodni starań nic już nie pomogło — jakoś na początku lipca okazało się, że doszło do zerwania więzadła — konieczny będzie zabieg TPLO (tibial-plateau-leveling osteotomy); na czym polega ten zabieg? nie jestem ekspertem, więc w dużym skrócie: chodzi o takie ucięcie kości piszczelowej, by po jej nieco innym ustawieniu uzyskać nieco inny kąt względem kości kości udowej, zaś całą konstrukcję stabilizuje tytanowy implant przykręcany do kości całkiem solidnymi śrubami (dla jasności: psica waży prawie 40 kg, więc ustrojstwo też musi być dość konkretne);
- 1 sierpnia 2019 r. Kuata przeszła TPLO lewego stawu kolanowego (operatorem był doktor Michał Dubiel, naprawdę bardzo sympatyczny człowiek; pierwszy dzień był dość trudny (bardziej chyba ze względu na ustępującą narkozę niż operację) — natomiast szokujące było to, że już 24 godziny po rozpoczęciu operacji suczysko wparadowało na kontrolę twardo stojąc na 4 łapach (ogólnie z wyjściami „na sikundę” w ogóle nie było problemów — natomiast spacery zostały oczywiście wykluczone);
- 10 dni po TPLO było już naprawdę nieźle, możliwe było już nawet przejście 500 metrów i poleżenie na jakiejś trawce; cały czas natomiast odbywała się rehabilitacja (siłą rzeczy ograniczona była do laseroterapii — psica nie przepada za wodą, więc bieżnia wodna byłaby nie do przejścia, natomiast próbowaliśmy troszkę brodzić w pobliskim stawie); zaczęły się krótkie, tak do pół kilometra, spacery; jedyną trudnością była konieczność odciążenia tylnych łap — asekuracja przy wchodzeniu po schodach (wystarczy pod brzuchem przełożyć ręcznik lub podwójnie złożoną smycz i dźwignąć psi kuper do góry);
- dość rzec, że 8 tygodni po TPLO wróciliśmy w góry, rozkręcając się powoli acz stabilnie; tej samej jesieni później byliśmy jeszcze m.in. w Českým Ráju — ale planując późnojesienny wyjazd w Jizerské hory wiedzieliśmy, że konieczny będzie analogiczny zabieg kolana prawego (próba ratowania sytuacji się nie udała);
- 20 grudnia 2019 r. psiapsiółka miała TPLO prawego stawu kolanowego (zabieg znów wykonał doktor Dubiel w przychodni „Gryf”);
- tym razem sytuacja po zabiegu, spacery, rehabilitacja, etc. wyglądały dość podobnie — więc 11 tygodni później byliśmy w Masywie Ślęży, troszkę później w Górach Sowich; niestety, wkrótce pojawił się dość nietypowy problem: to prawe kolano jakby coś punktowo rozcinało/wypychało od środka (zauważyliśmy to w Rudawach Janowickich — musieliśmy troszkę skracać wycieczkę) — podejrzanym okazał się gwóźdź chirurgiczny, którego końcówka miała wypychać tkankę miękką;
- gwóźdź został usunięty w maju 2020 r. i znów wszystko wróciło do normy — zaś nasza bioniczna psinka odwiedziła m.in. Hejszowinę, Hrubý Jeseník, Králický Sněžník i Krkonoše, zaś na Ruprechtický Špičák wdrapała się dwa razy;
- (tak, ja specjalnie linkuję, żeby pokazać, że TPLO to nie wyrok, że pies-inwalida może, zaopatrzony w tytanowe implanty, łazić po górach — że warto podjąć ryzyko, bo plusy dodatnie przeważają nad plusami ujemnymi);
- im dalej w las, tym więcej drzew: im lepiej psica się czuła, tym więcej zaczęła biegać, skakać, fikać — tym bardziej powracał efekt tego wypychania/rozcinania skóry na prawym kolanie, aż gdzieś na początku grudnia zaczęło się babrać, co oznaczało trudną acz konieczną decyzję — trzeba usunąć implanta, który w dodatku mógł powodować reakcję alergiczną;
- w konsekwencji czego 15 stycznia 2021 r. Kuatusia znów poszła na stół operacyjny — a ponieważ obie kości piszczelowe zrosły się przepięknie, korzystając z okazji i na wszelki wypadek wykręcone zostały oba implanty (tj. z obu stawów kolanowych);
- ten zabieg na szczęście nie jest bardzo skomplikowany ani ingerujący w psi organizm, więc po wygojeniu się rany (co wymaga paru dni luzu) — wszystko powinno wrócić na właściwe ścieżki.
Reasumując: szczególnych komplikacji po TPLO nie odnotowaliśmy (nie licząc kilku tygodni siedzenia na czterech literach); w przypadku Kuaty zabiegł spełnił wszystkie nasze oczekiwania, ponieważ udało się przywrócić psinkę do wcześniejszej sprawności; jeśli coś jest inaczej, to nie dostrzegłem — w mojej ocenie dzięki operacji powróciła do pełnej sprawności; tytanowe implanty nie przeszkadzają psu w żaden sposób (w zwykłym życiu — ruchu, bieganiu, skakaniu, etc.), z wyjątkiem dość niecodziennej acz nie tak zdaje się nadzwyczajnej sytuacji powstania przetoki. Stąd też jeśli trzeba, to nie ma się co bać lub wahać — tanio nie jest (za pieniądze zostawione przez te 2 lata w lecznicach kupilibyśmy niewielki i kilkuletni samochód) — ale rezultaty też są.
Zdecydowanie polecam — oczywiście o ile jest to niezbędne, natomiast na pewno warto zadbać, by zabieg TPLO wykonywała osoba z udokumentowanym doświadczeniem.