Prawie rok temu na tutejszych łamach madziarskie wino kékfrankos już zagościło, a to za sprawą pewnego arcytaniego wyrobu, którego wykupiłem — z likwidującego się hipermarketu Tesco — całą półkę (autentycznie jego zapasy skończyły mi się ledwie parę tygodni temu), rok później czas na kolejną recenzję tej ciekawej odmiany — znów za sprawą czerwonego wytrawnego wina Duna-Tisza közi Kékfrankos.
Nazwa ta sama, inna — jakby bardziej prawilna — etykietka, w środku… No cóż, jeśli komuś kékfrankos nic nie mówi, to warto przypomnieć, iż ta sama odmiana znana jest także jako frankovka, lemberger, blaufränkisch czy frankovka modrá — czyli mamy tu dość surowy, lekko pikantny (z pewnością mało wyszukany — może nawet dość pebejski?) posmak, który trudno pomylić z innym winem. Może nie są to rarytasy, którymi zachwyci się wyrobione podniebienie, ale odkąd każdy może mieć swój gust, także takie (mniej rozmemłane) wino ma prawo do swojej wiernej klienteli.
Butelkę tego madziarskiego kékfrankosa nabyłem jakiś rok temu w Kauflandzie, zapłaciłem kilkanaście złotych (wyraźnie drożej niż w Tesco) — i tak mnie właśnie naszło, że gdybym wiedział, że to wszystko tak się potoczy, zrobiłbym większe zapasy, najchętniej oczywiście u bijącego źródła frankovki. Wychodzi na to, że mija rok odkąd zaczęła się pandemia, zaraz będzie rok od pierwszego udupienia — a końca jakby nie widać…
…a że na frasunek najlepszy jest trunek, to mnie nie dziwi, że nawet oficjalne statystyki podają, że w ciągu ostatnich 12 miesięcy Polacy zaczęli więcej pić (co ciekawe oprócz młodszej młodzieży).