Czy opublikowany artykuł, w którym napisano, że sędzia został dyscyplinarnie skazany za pomówienie kolegów po fachu, podczas gdy kwalifikacja jego czynu była dość inna, może naruszać dobra osobiste (nomen omen: pomówionego)? Czy jednak wystarczy, że potoczne rozumienie słowa „pomówienie” odpowiada zarzutom? I, wcale nie na marginesie: czy zanim prasa coś napisze (o prawie), powinna konsultować się z prawnikami, bo jak napisze bzdury to płać i płacz? (wyrok Sądu Apelacyjnego w Krakowie z 11 stycznia 2021 r., I ACa 611/19).
Sprawa zaczęła się od opublikowanego w prasie artykułu poświęconego awansowi pewnego sędziego na stanowisko prezesa sądu. W tekście opisano prowadzone kilka lat wcześniej postępowanie dyscyplinarne, m.in. pojawiło się sformułowanie, że sędzia został uznany winnym trzykrotnego uchybienia godności urzędu, a to poprzez pomówienie innych kolegów po fachu. Pracując nad materiałem dziennikarz skontaktował się z zainteresowanym i przytoczył jego zdanie, że nie zgadza się z orzeczeniem jako ograniczającym wolność słowa i złożył nawet skargę do ETPCz, skontaktował się także z rzecznikiem prasowym sądu, który potwierdził skazanie sędziego za delikt dyscyplinarny i wskazał sygnaturę sprawy w Sądzie Najwyższym (wyrok SN z 30 lipca 2011 r., SNO 31/11).
Zdaniem sędziego artykuł był o tyle nieprawdziwy, że nie został uznany winnym pomówienia — owszem, rzecznik dyscyplinarny w ten sposób sformułował zarzuty, jednak prawomocnie został skazany tylko za „pozbawione obiektywizmu i wymaganego umiaru” oceny sprawozdania sędziego wizytatora (co więcej były to trzy czyny dotyczące jednej osoby).
Stąd też najsamprzód zażądał od redaktora naczelnego zamieszczenia sprostowania („oświadczam, że nie jest prawdą, abym kiedykolwiek został uznany za winnego tego, że trzykrotnie uchybiłem godności urzędu sędziego poprzez pomówienie sędziego wizytatora, prezesa sądu, przewodniczącej wydziału grodzkiego oraz innych czterech sędziów”), a następnie wytoczył (przeciwko wydawcy i redaktorowi naczelnemu) powództwo o ochronę dóbr osobistych żądając przeprosin i zadośćuczynienia.
Sąd I instancji stwierdził, że prezes sądu musi liczyć się z tym, że sposób sprawowania przez niego funkcji w wymiarze sprawiedliwości będzie podlegał publicznej ocenie i analizie. Nie oznacza to jednak, że krytyka może być formułowana w sposób dowolny (np. obraźliwy) — zawsze natomiast powinna opierać się na faktach, które mogą być interpretowane różnie, ale przecież fakty są faktami. Skoro więc w artykule napisano, że sędzia został uznany winnym pomówienia, a w rzeczywistości chodziło o brak obiektywizmu i umiaru — przy czym autor zapoznał się z uzasadnieniem orzeczenia, zatem mógł rzetelnie określić czyny, za które sędzia został skazany — to informacja prawdziwa nie jest. Nie ma przy tym znaczenia, że w potoczne rozumienie słowa „pomówienie” odpowiada temu, co uczynił powód — istotne jest to, że został uniewinniony od zarzutów określonych jako pomówienie, zaś redakcja nie zweryfikowała faktów.
Wystarczyło uważnie przeczytać uzasadnienie Sądu Najwyższego aby ustalić jakie czyny przypisano powodowi. Jeżeli dla przygotowującego artykuł dziennikarza uzasadnienie to nie byłoby zrozumiałe, to powinien on zasięgnąć opinii prawnika.
Uznając, iż wypowiedź naruszyła cześć i dobre imię powoda sąd nakazał publikację przeprosin, odmówił natomiast zasądzenia zadośćuczynienia — a to ze względu na znikomość krzywdy, ale też ocenę, że było nie było opisano niewłaściwe zachowanie sędziego.
Skuteczna okazała się wniesiona przez powoda apelacja: niezależnie od tego, że nie każde naruszenie dóbr osobistych musi pociągać za sobą obowiązek zapłaty zadośćuczynienia („sąd może przyznać”, art. 448 kc) — „uznanie sędziowskie nie oznacza dowolności”. Zawsze należy brać pod uwagę całokształt sprawy, w szczególności rozmiar krzywdy i jej intensywność ocenianą według zobiektywizowanych kryteriów, a także stopień winy i postawę sprawcy wobec poszkodowanego.
Zdaniem sądu w świetle okoliczności nie sposób nie zauważyć, że w tekście pojawiły się nieprawdziwe sformułowania — że potoczne rozumienie słowa „pomówienie” nie odpowiada kwalifikacji prawnej czynu, za który powoda spotkały sankcje dyscyplinarne. Gdyby dziennikarz dołożył należytej staranności i choćby skonsultował się z prawnikiem, mógłby uniknąć takiej pomyłki — oznacza to, że zabrakło rzetelności w zakresie nadzoru redakcyjnego przed publikacją inkryminowanego artykułu, co uzasadnia przyznanie zadośćuczynienia w kwocie 5 tys. złotych.
Zamiast komentarza: prawnicy łapią laików za słówka, fachowcy w swych specjalnościach wyśmiewają prawników, którym mieszają się pojęcia z różnych branż. Znacznie bliższy memu sercu (i rozumowi) jest wyrażony nieco wcześniej przez Sąd Najwyższy pogląd — że nie tylko od Polaka-szaraka, ale także od dziennikarza nie można wymagać znajomości specjalistycznej terminologii prawniczej („Piszący o prawnikach dziennikarz nie musi posiadać specjalistycznej wiedzy prawniczej”). Skoro sąd zgodził się z tym, że potoczne rozumienie słowa „pomówienie” odpowiada zarzutom — nie powinien czepiać się nadmiernie. (Uprzedzając samonaprowadzające się uwagi o kumoterstwie: powód w apelacji zarzucał jednemu z sędziów, że się nie wyłączył od orzekania, pomimo poważnych wątpliwości co do jego bezstronności — czyli jednak był jakiś konflikt, który jednak nie przeszkodził… sam już nie wiem w czym.)