Lato, wakacje, ciepełko… porobiłby człowiek coś ekstremalnego, żeby wszystkim kopara opadła. Dobry moment by zadać pytanie czy instruktor sportów ekstremalnych może ponosić odpowiedzialność za nieumyślne spowodowanie śmierci kursanta? A może jednak relacja między szkoleniowcem a szkolonym nie pozwala na przypisanie odpowiedzialności z tytułu zaniechania? (wyrok Sądu Najwyższego z 5 lutego 2021 r., V KK 327/19).
Sprawa dotyczyła odpowiedzialności instruktora paralotniarstwa, który pozwolił na samodzielny lot niedoświadczonego kursanta (szkolącego się w zakresie lotów termicznych i żaglowych), co skończyło się wypadkiem i uderzeniem w zbocze góry, wskutek czego uczeń poniósł śmierć na miejscu.
art. 155 kodeksu karnego
Kto nieumyślnie powoduje śmierć człowieka,
podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5.
Sąd I uznał oskarżonego winnym przestępstwa nieumyślnego spowodowania śmierci człowieka, za co skazał go na półtora roku więzienia w zawieszeniu na 5 lat oraz wydano 5-letni zakaz prowadzenia szkoleń paralotniarskich; jednakże sąd odwoławczy stwierdził, że instruktor latania na paraglajcie nie odpowiada karnie za śmierć kursanta będącą efektem nieumyślnego zaniechania i uniewinnił go od zarzutów.
(Dla zainteresowanych: warunki i wymagania dotyczące używania paralotni określa załącznik nr 2 do rozporządzenia w/s wyłączenia zastosowania niektórych przepisów ustawy — Prawo lotnicze do niektórych rodzajów statków powietrznych oraz określenia warunków i wymagań dotyczących używania tych statków, Dz.U. z 2019 r. poz. 1497; jest też trochę regulacji ULC.)
art. 2 kodeksu karnego
Odpowiedzialności karnej za przestępstwo skutkowe popełnione przez zaniechanie podlega ten tylko, na kim ciążył prawny, szczególny obowiązek zapobiegnięcia skutkowi.
Sprawa trafiła do Sądu Najwyższego, który bardzo obszernym uzasadnieniu (wyrok liczy 33 strony, z czego prawie 4/5 przypadają na wyjaśnienie stanowiska SN) SN wyszedł od przekroju historycznego popularności sportów ekstremalnych, stwierdzając, iż przez długi czas uprawianie sportu amatorskiego (rekreacyjnego) nie wiązało się z ponadprzeciętnym ryzykiem, albowiem sport wyczynowy zarezerwowany był dla zawodowców i elity. Później doszło jednak do zwiększenia popularności („deprofesjonalizacji”) aktywności, z którymi wiąże się znacznie większe ryzyko — które znów jest podstawą atrakcyjności himalaizmu komercyjnego, wspinaczki skałkowej, speleologii, snowboardingu, raftingu, bungee, BASE jumpingu, etc.
Gdy przed południem 29 maja 1953 Nowozelandczyk Edmund Hillary i Nepalczyk Tenzing Norgay stanęli w końcu na Czomolungmie jako pierwsi w dziejach, wyczyn ten słusznie świętowano na całym świecie jako wydarzenie o historycznie doniosłym charakterze i niezwykłe osiągnięcie sportowe. Jednak współcześnie wokół ścian Mount Everestu wyrósł cały przemysł himalaistyczny, którego jedyną racją bytu jest organizowanie komercyjnych wypraw na Mt. Everest. „Produkty” te adresowane są także (a może przede wszystkim) do tych „klientów”, którzy — gdyby nie specjalistyczny sprzęt wspomagający, uprzednie przygotowanie zaopatrzonych w wygody obozów, tras wspinaczkowych oraz opieka profesjonalnych przewodników himalaistycznych — nigdy by nie mogli nawet myśleć o zdobyciu tego wierzchołka. Zdjęcie nepalskiego himalaisty Nirmala Purdży z maja 2019 roku, wykonane pod samym szczytem Mt. Everestu, pokazuje dobitnie nieuchronny efekt komercjalizacji i umasowienia onegdaj elitarnego sportu, wiążącego się z dużym ryzykiem i uprawianego przez wąską grupę himalaistów: „korek” wspinaczy, tkwiących nieruchomo na grzebieniu pod wierzchołkiem Sagarmāthy.
Obowiązki gwaranta wynikają zwykle z zawartej umowy (pielęgniarka opiekująca się chorym, wychowawczyni opiekująca się dziećmi na kolonii, umowa dożywocia), dostrzega się ów problemat w kontekście uprawiania niektórych dyscyplin sportowych lub turystyki (ratownik na kąpielisku, przewodnik górski), przeto
nie ulega wątpliwości, że ci, którzy się podejmują organizowania takich wypraw spełniają w rozumieniu przyjętym przez współczesne prawo karne, rolę gwarantów nienastąpienia skutku lub zminimalizowania ryzyka dla dóbr prawnych uczestników komercyjnych wypraw wysokogórskich.
W sprawie nie ma znaczenia, że kurs nie był obligatoryjny dla uzyskania uprawnień paralotniarskich (a to po formalnej likwidacji kursów III stopnia) — istotne jest to, że pokrzywdzony nie miał świadectwa kwalifikacji pilota paralotni (art. 95 ust. 2 pkt 2 pr.lotn.) pozwalającego na wykonywanie samodzielnych lotów, zaś udział w kursie miał na celu zdobycie umiejętności niezbędnych do przystąpienia do egzaminu. Nie mają też znaczenia przesłane przez ULC wewnętrznie sprzeczne wyjaśnienia, z których wynika, iżby kurs nie był szkoleniem lotniczym, a raczej doszkalaniem (doskonaleniem umiejętności, zdobywaniem nalotu), zwłaszcza, że prowadzący kurs nie był uprawniony do szkolenia w zakresie „żagiel i termika”. Równie istotna dla oceny statusu instruktora sportów ekstremalnych jest treść umowy zawartej z kursantem (nawet jeśli nie została spisana — może mieć charakter ustny lub nawet konkludentny) — bo zapisując się na szkolenie prowadzone przez podmiot regulowany i podlegający nadzorowi ULC (art. 95a pr.lotn.) kursant działa w dobrej wierze i nie ma obowiązku kwestionować lub weryfikować ofertę szkoły pod względem legalności lub rzetelności.
Oznacza to, iż instruktor sportów ekstremalnych może ponosić odpowiedzialność za nieumyślne spowodowanie śmierci kursanta paralotniarstwa — zatem SN uchylił wyrok i zwrócił sprawę do ponownego rozpoznania w apelacji.
Zamiast komentarza: z jednej strony mam mieszane uczucia, z drugiej krytycznej opinii nie zmieniam. Sęk w tym, że chociaż jestem pewien, że postęp zawdzięczamy potrzebie bycia najlepszym, pokazania wszystkim innym pleców i zagrania na nosie (Richard Branson do Jeffa Bezosa: ’Mr Bezos, I presume?’), to ślepą próżność oceniam bardzo nisko — rekordy bite dla Fejsbóka, Instagrama i YT — a jeszcze niżej chęć zarabiana na naiwnych dyletantach. Stąd właśnie tak smutne przypadki jak śmierć Aleksandra Doby na Kilimandżaro, stąd tragifarsy pod Śnieżką (por. „O tym, że góry są dla wszystkich — ale nie są dla każdego”) — a i czasem sądy mają coś do powyjaśniania…