Tak mnie jakoś naszło, że chociaż nie chciałem na tutejszych łamach analizować kolejnego wyroku TSUE odnoszącego się do funkcjonowania Izby Dyscyplinarnej SN, ani tym bardziej poświęcać czasu pogwarkom przy herbatce i ciasteczkach, to jednak gorąca doktrynalna dyskusja — czym jest suwerenność państwowa? czy UE zagraża suwerenności Polski? czy stosowanie prawa unijnego zagraża owej suwerenności? czy polskie władze bronią owej suwerenności? — skłoniła mnie do popełnienia krótkiego felietonu.
W punktach, bo tak zawsze będzie prościej i klarowniej (i może nieco umyka moja predylekcja do zdań wielokrotnie złożonych):
- na początku garść oczywistych oczywistości: suwerenność państwową najprościej zdefiniować jako samodzielność w sprawowaniu władzy (stanowieniu prawa, jego egzekwowaniu, polityce zagranicznej, etc., etc.); można to nawet jakoś odnieść do mojego ukochanego liberalnego dogmatu — że wolność (suwerenność) jednostki (państwa) kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność (suwerenność) innej jednostki (państwa);
- w polskim prawie ustrojowym suwerenność wynika z przepisu Konstytucji, który mówi, że suwerenem jest Naród, bo to do niego należy władza zwierzchnia w Polsce;
art. 4 ust. 1 Konstytucji RP
Władza zwierzchnia w Rzeczypospolitej Polskiej należy do Narodu.
- teoria zaczyna skrzeczeć już w tym punkcie, bo przecież nie dość, że zasadniczo ów suweren sprawuje władzę zwierzchnią „przez swych przedstawicieli lub bezpośrednio” (art. 4 ust. 2 Konstytucji RP), to przecież nie mamy wątpliwości, że bezpośrednio tylko od czasu do czasu, zaś wpływ suwerena na władzę wykonawczą jest bardziej niż iluzoryczny (nawet jeśli Prezydenta RP traktować jako „przedstawiciela”, to jednak egzekutywa leży w rękach rządu);
- tak jak nie ma wolności idealnej, tak samo nie istnieje suwerenność nieograniczona, albowiem w pełni suwerenne nie są nie nawet Rosja, Korea Północna, ChRL czy U.S.A. — samowładztwo każdego z tych państw jest ograniczone choćby na mocy różnych traktatów i porozumień międzynarodowych, które z definicji oznaczają rezygnację z części niezbywalnych uprawnień na rzecz współ-decydowania (niejako wyższą formą takiego układu jest przekazanie Unii Europejskiej części kompetencji państwa);
art. 90 ust. 1 Konstytucji RP
Rzeczpospolita Polska może na podstawie umowy międzynarodowej przekazać organizacji międzynarodowej lub organowi międzynarodowemu kompetencje organów władzy państwowej w niektórych sprawach.
- więc tak jak niektórzy błędnie postrzegają istotę wolności liberalnej („wolnoć Tomku w swoim domku”), tak samo inni nie wspomną, że już pierwszy z brzegu Traktat o Połowach Dorsza lub Najwyższa Konwencja w Sprawie Prawa Autorskiego jest zejściem suwerenność państwowo ogranicza (a z jakim skutkiem dla prawa krajowego, mamy o tym w Konstytucji dwa przepisy — te o hierarchii norm prawa międzynarodowego i unijnego);
- moim zdaniem człowiek stuprocentowo wolny i nieograniczony (czyli nieliczący się z innymi) nie miałby życia tak samo, jak państwo bez ograniczeń wykonujące swą suwerenność — takie, które nie zaciąga i bierze pod uwagę przyjętych zobowiązań, a może choćby zwyczaju międzynarodowego;
- (moim zdaniem to przeciwne to takie mocno starodawne myślenie o suwerenności — ot, w stylu Rosji, która nie po to w XVIII wieku odebrała Krym Osmanom, aby ścierpieć, że później Chruszczow „oddał” go Ukraińskiej SRR, która jeszcze później się na nim „uwłaszczyła”, etc.);
art. 91 ust. 3 Konstytucji RP
Jeżeli wynika to z ratyfikowanej przez Rzeczpospolitą Polską umowy konstytuującej organizację międzynarodową, prawo przez nią stanowione jest stosowane bezpośrednio, mając pierwszeństwo w przypadku kolizji z ustawami.
- wracając ad rem: stosowanie prawa unijnego oczywiście ogranicza suwerenność Polski — ale to przecież suweren zdecydował, że znaczna część prawa będzie tworzona poza granicami kraju, zaś rolą wybranych w wyborach parlamentarzystów będzie tylko możliwie gładka i wierna inkorporacja tych wszystkich dyrektyw i rozporządzeń do porządku krajowego;
- jednakże polscy politycy (także ci, którzy akurat zasiedli do ciasteczek i herbatki) mówią, że rozdźwięk dotyczy tego, czy władze unijne i Trybunał Sprawiedliwości UE mogą ingerować w materię nieobjętą prawem unijnym, jak np. organizacji wymiaru sprawiedliwości oraz innych kwestii ustrojowych — czy jednak w takim przypadku prymat ma polska ustawa zasadnicza, która było nie było jest „najwyższym prawem” RP;
- w tym miejscu wypada przypomnieć, że prawo do sądu — do sprawiedliwego osądzenia przez „właściwy, niezależny, bezstronny i niezawisły” sąd — gwarantuje nie tylko polska Konstytucja, ale także podpisane przez Polskę umowy międzynarodowe;
art. 6 ust. 1 Konwencji o Ochronie Praw Człowieka i Podstawowych Wolności z 1950 r.
Każdy ma prawo do sprawiedliwego i publicznego rozpatrzenia jego sprawy w rozsądnym terminie przez niezawisły i bezstronny sąd (…)
- (podobne prawa zapewnia np. art. 14 Międzynarodowego Paktu Praw Obywatelskich i Politycznych czy art. 47 Karty Praw Podstawowych UE — dla jasności: prawa te obowiązują także w Polsce);
- wcale nie na marginesie dodałbym, że jednak preferowałbym państwo prawa — czyli takie, w którym władze stosują się do prawa (podlegają prawu i są ograniczone jego literą), niż takie, które w imię świętej suwerenności potrafi podeptać każde prawo;
- toteż, że nawet jeśli politycy uważają, że suwerenność państwowa pozwala na dowolne manipulowanie prawami zapisanymi w Konstytucji — powołanie swojej KRS, która wybierze swoich sędziów, którzy będą orzekać po swojemu — to musi być ktoś, kto im wyjaśni, że wątpliwości dotyczą tego czy pojęcie suwerenności pozwala bez ograniczeń łamać podstawowe prawa przynależne obywatelom (bo to są nasze „wewnętrzne sprawy Polski”, w które niechaj nikt się nie miesza)?
- co zatem KE i TSUE mają do organizacji polskiego wymiaru sprawiedliwości? zasadniczo rzeczywiście nic — dopóty, dopóki suwerenne decyzje polskiego prawodawcy nie naruszają przyjętych zobowiązań — do sprawiedliwego procesu, do orzekania przez niezawisły sąd (przypomnijmy, że sąd ma być niezawisły i niezależny także od sądów wyższych instancyjnie — a tu mamy taką sytuację, że „treść orzeczeń sądowych mogła być kwalifikowana jako przewinienie dyscyplinarne”), etc.,etc. (por. „Niezawisłość sędziowska może być zagrożona wskutek upolitycznienia Krajowej Rady Sądownictwa”);
- teraz już z górki: skoro więc na mocy traktatów unijnych zgodziliśmy się, by TSUE był władny orzekać w sprawie prawa wspólnotowego i zobowiązaliśmy się do stosowania do tych orzeczeń, to odmowa stosowania się do ustalonych reguł z powołaniem się na suwerenność państwową zgrzyta — zwłaszcza, jeśli suwerenności owej używa się do odarcia obywateli z dość fundamentalnych uprawnień;
- stąd też pogląd wyrażony przy herbatce i ciasteczkach (iż wymóg stosowania się do nałożonych przez TSUE środków tymczasowych odnoszących się „w tym zakresie nie jest objęty zasadami pierwszeństwa oraz bezpośredniego stosowania”) — właśnie w tym zakresie jest o tyle bez sensu, że próbuje dowodzić, iż furda prawo (krajowe, unijne, międzynarodowe), ponieważ i tak liczy się to, co pod niebiosa wychwalał Carl Schmitt.
Reasumując: w nieistniejącym, wykreowanym przez polityków Zjełczałej Prawicy sporze suwerenność vs. podległość prawu UE osobiście stawiam na praworządność. Suwerenność państwa nie może oznaczać samowładztwa, nie może być pojmowana jako swoboda w łamaniu prawa przez władze polityczne, którym nie na rękę podział i niezależność innych segmentów tej władzy…
…a że wyszło na to, że legalistycznej kultury muszą nas uczyć obcy… to rzeczywiście bardzo przykre i wstydliwe, ale na to nie mam rady, może oprócz tej, żeby jednak przestać patrzeć na świat oczami Józefa Ślimaka.
(dla zainteresowanych namiary na sporne orzecznictwo: wyrok TSUE z 15 lipca 2021 r. w/s KE vs. RP (C‑791/19) oraz tzw. wyrok tzw. Trybunału Konstytucyjnego z 14 lipca 2021 r. (P 7/20))