Przyszła jesień, dzień coraz krótszy, niedługo będzie trzeba przestawiać zegarki… gdyby ktoś zapomniał, przypomną mu jaśnie oświeceni deputowani do legislatywy, którzy w takim czasie popisują się stosownymi inicjatywami ustawodawczymi. Najnowsza, firmowana przez posłów Koalicji Polskiej jest taka: koniec z jesienną i wiosenną „zmianą czasu”, ustanowić w Polsce stały czas urzędowy — niech będzie nim letni środkowoeuropejski (projekt ustawy o zmianie ustawy o czasie urzędowym na obszarze Rzeczypospolitej Polskiej).
Będzie krótko i na temat, bo i projekt regulacji jest lakoniczny, a jego uzasadnienie niewiele dłuższe:
- ponieważ dwukrotna zmiana czasu nie ma już żadnego uzasadnienia ekonomicznego (nie przynosi oszczędności energii elektrycznej) czy społecznego i jest anachronizmem — zaś naukowcy uważają, że „manipulowanie czasem powoduje silny „szok czasowy” — a także powoduje utrudnienia w transporcie (wiadomo, pociągi gdzieś tam muszą się zatrzymać i odczekać… a aeroplany w powietrzu stać nie mogą) — należy wprowadzić w Polsce jednolity czas urzędowy — czas letni środkowoeuropejski;
art. 2 ust. 1 ustawy o czasie urzędowym na obszarze Rzeczypospolitej Polskiej (projekt)
Czasem urzędowym na obszarze Rzeczypospolitej Polskiej jest czas letni środkowoeuropejski.
- a przy okazji uchylony byłby przepis będący postawą do wydania przez rząd rozporządzenia określającego konkretne daty przestawiania zegarków (por. „Rozporządzenie o psuciu zegarków”);
- dla upewnienia się sięgam do internetowej skarbnicy wiedzy — chodzi o CEST (UTC+2:00), czyli czas obowiązujący w Polsce latem — ten, który nasze zegarki wskazują od końca marca do końca października (lubiany, bo kojarzony z tym, że „daje długi dzień”);
- i teraz słoń a sprawa polska, czyli czy Bruksela nas nie zmusi lub nie ukarze? projektodawcy wspominają, że prace nad dyrektywą likwidującą zmianę czasu zostały wstrzymane; jej projekt wskazywał, że ostatni taki przypadek miał mieć miejsce właśnie teraz;
- ale przecież cały obowiązuje dyrektywa 2000/84/WE w/s ustaleń dotyczących czasu letniego, która określa zasady funkcjonowania czasu letniego (tego, w którym „zegary ustawia się o 60 minut do przodu w porównaniu do reszty roku”) — jednakże ta sama dyrektywa wyraźnie stwierdza, że państwa członkowskie mogą, ale nie muszą stosować czasu letniego — ale jeśli się na to decydują, to w całej Wspólnocie powinna być jednolita data jego rozpoczęcia i zakończenia.
Zamiast komentarza: jestem za… a nawet przeciw!
Oczywiście przestawianie zegarków jest bez sensu, nawet jeśli podczas Wielkiej Wojny (kajzerowski 1916 r. wspomina się nawet w uzasadnieniu nowelizacji) jakiś sens w tym widziano. Oczywiście czas letni latem jest słodki — w czerwcu jasno jest już tak wcześnie, że mało kto to zauważa, a „długi dzień” to czysta przyjemność.
Nie mam natomiast pewności czy tak samo wspaniale byłoby nam z nim w porze jesienno-zimowej… w grudniu na południu Polski słońce pojawia się kole 8.00, co porannego rozruchu raczej nie ułatwia — jeśli zmiana weszłaby w życie, jego promienie ujrzelibyśmy w okolicach godziny 9.00… Za to popołudniem (przynajmniej ja tak mam) właściwie jest już obojętne czy ciemno robi się o 16.00 czy byłaby to 17.00 — bo wprawiony w ruch organizm jakoś się kręci, a ta dodatkowa godzina wiele nie daje…
[Przemyślałem Sobie] projekt rzecz jasna jest sprzeczny z dyrektywą 2000/84/WE, a mianowicie:
- czasem słonecznym („prawidłowym”) dla naszej strefy czasowej jest czas środkowoeuropejski (CET, UTC+01:00) — ten, który mamy zimą;
- dyrektywa daje każdemu państwu prawo wprowadzenia — jako wyjątku — czasu letniego („”okres czasu letniego” oznacza okres w roku, w którym zegary ustawia się o 60 minut do przodu w porównaniu do reszty roku”);
- tymczasem projektodawcy przewidują wprowadzenie czasu letniego na stałe — czyli wyjątek stałby się regułą.
Co oznacza, że bez uchylenia lub zmiany dyrektywy w/s czasu letniego — ani rusz.
Q.E.D.
(ujęcie czysto ilustracyjne, fot. Olgierd Rudak, CC-BY 2.0)