A teraz historia, o których chciałoby się nigdy nie czytać, czyli kilka zdań o kobiecie, która zaciągnęła kredyt, żeby przeznaczyć pożyczone pieniądze „na inwestycje” — przekazała pieniądze osobie, która nabrała w ten sposób wiele osób. I, wcale nie na marginesie: czy okoliczność, że kredytobiorca nie skorzystał z pieniędzy, jest przesłanką stwierdzenia nieważności umowy kredytowej? Czy w takim przypadku odpowiadać za spłatę zadłużenia nie powinna osoba, która faktycznie dostała pieniądze? Czy ofiara oszustwa odpowiada za długi, jeśli kredyt wpłacany był „na inwestycje”, które okazały się oszustwem? A może za całą sytuację powinien odpowiadać bank lub jego pracownicy, którzy udzielili kredytu? (nieprawomocny wyrok SO w Suwałkach z 29 lipca 2021 r., I C 292/20).
Sprawa zaczęła się od zaciągniętego w banku kredytu gotówkowego, którego kwota została przelana na konto znajomej w celu poczynienia inwestycji gwarantującej bardzo wysoki (ok. 20%) zysk. Owa znajoma miała sama spłacać raty kredytowe, ale po 2 latach zaprzestała spłat; spytana o przyczynę odparła, że ma przejściowe problemy, ale nie trzeba się z nikim kontaktować, bo jest podsłuchiwana przez służby specjalne, zaś w przypadku ujawnienia inwestycji cała operacja spali na panewce (w „umowie inwestycyjnej” zastrzeżono też karę umowną w wysokości 5 mln złotych w przypadku naruszenia obowiązku poufności). Chcąc nie chcąc kredytobiorczyni sama spłaciła kilka rat, a po tym jak skończyły się jej pieniądze, bank wystąpił na drogę sądową.
art. 87 kodeksu cywilnego
Kto złożył oświadczenie woli pod wpływem bezprawnej groźby drugiej strony lub osoby trzeciej, ten może uchylić się od skutków prawnych swego oświadczenia, jeżeli z okoliczności wynika, że mógł się obawiać, iż jemu samemu lub innej osobie grozi poważne niebezpieczeństwo osobiste lub majątkowe.
Zdaniem pozwanej klientki roszczenia były o tyle bezzasadne, że z pieniędzy nie skorzystała — jej dług przejęła znajoma — zarazem działała pod wpływem groźby bezprawnej, który to stan ten ustał dopiero po aresztowaniu znajomej (została ona oskarżona o oszustwo na szkodę co najmniej 119 osób, które namówiła na zaciągnięcie 503 kredytów o wartości 35 mln złotych; z jej sprawy wyłączono wątek udziału w tym procederze pracowników banków), od którego skutków skutecznie się uchyliła.
(Łącznie kobieta zaciągnęła „na inwestycje” sześć kredytów, łączna wysokość rat wynosiła 8 tys. złotych miesięcznie, dodatkowo jej mąż wziął pożyczek na 300 tys. złotych. Oszustka szkoliła swych „inwestorów” w sztuce rozmawiania z bankami, a także podpowiadała jak wykorzystać lukę, dzięki której można wziąć kilka kredytów w jeden dzień.)
Sąd uznał, że powołanie się na groźbę było bezskuteczne: owszem, można uchylić się od skutków oświadczenia woli złożonego pod wpływem bezprawnej groźby strony lub osoby trzeciej, jednak skoro rzekoma groźba inwigilacji przez służby miała miejsce po zawarciu umowy, to nie można twierdzić, by brała kredyt „pod wpływem” owej groźby; analogicznie jako groźby nie można traktować kary umownej za ujawnienie szczegółów operacji, zaś sama umowa o poufności nie nakładała na nią obowiązku zaciągnięcia kredytu. Nie istnieją też przesłanki, by przypuszczać, że pozwana działała w stanie wyłączającym świadome lub swobodne podjęcie decyzji, lub też by jej oświadczenie miało charakter pozorny (art. 83 kc) — co w konsekwencji oznacza, że oświadczenie o uchyleniu się od skutków zawarcia umowy było bezskuteczne.
Nie sposób także przyjąć, by czynność prawna dotknięta była nieważnością: umowa kredytowa została zawarta w sposób określony przepisami prawa bankowego, bank ją wykonał w sposób prawidłowy, toteż zarzut sprzeczności z ustawą (art. 58 par. 1 kc) jest nietrafny. Nie doszło także do naruszenia przez bank zasad współżycia społecznego — decyzja klientki o zadłużeniu się była świadoma, świadomie poszła jednego dnia do kilku banków i podpisała kilka umów kredytowych, pozyskane w ten sposób środki przekazując znajomej „na inwestycję”, naruszając przy okazji warunki umowy zawartej z bankiem, zaś bank nie miał żadnego wpływu ani na zawarcie umowy, ani na sposób przeznaczenia pieniędzy.
Nie ma też znaczenia, że kobieta została przez znajomą oszukana: odpowiedzialność taka ma charakter deliktowy i nie ma związku z odpowiedzialnością ex contractu wobec banku, przeto nic nie stoi na przeszkodzie dochodzić zwrotu wyłudzonych kwot od znajomej — jednakże ewentualna możliwość odzyskania pieniędzy od oszustki nie ma wpływu na rozliczenia z bankiem (nb. kobieta nie zrobiła niczego w tym kierunku), zaś rozstrzygnięcia poczynione w sprawie karnej też nie będą miały przełożenia na obowiązek zwrotu kredytu. Bezskuteczny okazał się także zarzut przejęcia długu przez znajomą: owszem, kobiety zawarły umowę o przejęciu długu, jednak bank jako wierzyciel nie wyraził na nią zgody, zatem jej skutkiem jest wyłącznie odpowiedzialność przejmującej dług wobec dłużnika (art. 521 par. 2 kc).
Nie sposób też przerzucać odpowiedzialności na pracowników banku — którzy być może nie powinni byli decydować o udzieleniu kredytu — albowiem roszczenia deliktowe nie kolidują z roszczeniami wynikającymi z niewykonania umowy (art. 443 kc; wcale nie na marginesie sąd stwierdził, że nawet gdyby się okazało, że za oszustwem stali także pracownicy banku — także nie przekładałoby się to na obowiązek zwrotu pożyczonych pieniędzy).
Finalnie, jak łatwo się domyślać, sąd stwierdził, że naiwna ofiara oszustwa, która wzięła kredyt i wpłaciła go „na inwestycje”, sama musi spłacać swoje własne długi wobec banku.