Piotr M. Majewski „Niech sobie nie myślą, że jesteśmy kolaborantami. Protektorat Czech i Moraw 1939-1945” [recenzja]

Na długie jesienne wieczory — po wspaniałym niedługim listopadowym dniu — wyśmienicie nadaje się jakaś dobra książka. Ze swojej strony mogę polecić wyśmienitą „Niech sobie nie myślą, że jesteśmy kolaborantami. Protektorat Czech i Moraw 1939-1945” autorstwa Piotr M. Majewskiego.


Majewski protektorat czech moraw recenzja
Piotr M. Majewski, „Niech sobie nie myślą, że jesteśmy kolaborantami. Protektorat Czech i Moraw 1939-1945”, wydawnictwo Krytyka Polityczna, na papierze 672 strony

My, Polacy, nie mamy dobrej opinii o czeskiej odwadze, czego dowodem ma być historia kolaboracji władz Protektoratu Czech i Moraw z hitlerowskim okupantem. Czytając książkę Piotra M. Majewskiego można jednak odnieść wrażenie, że to wszystko nie jest takie proste, że nie sposób czeskiej specyfiki zbyć jeszcze jedną anegdotą (jak o tych włoskich czołgach w Afryce, co to miały tylko jeden — wsteczny — bieg), bo prawda, jak to często bywa, jest nieco bardziej skomplikowana.
A konkretnie, w olbrzymim skrócie:

  • mówmy wprost: jesienią 1938 r. Czechosłowacja została przez swoich sojuszników oszukana — toteż nie ma się co dziwić, że po konferencji monachijskiej i zrzeczeniu się urzędu prezydenckiego przez Beneša władzę w drugiej republice (jej nazwę zapisywano już jako Česko-Slovenská republika) przejęli zwolennicy „autorytarnej demokracji”, szukający korzeni swej władzy w totalnej opozycji wobec wcześniejszych rządów; jednym z przejawów zmian w warstwie prawnej była ustawa o pełnomocnictwach, uprawniająca rząd i prezydenta (był nim już Emil Hácha) do wydawania dekretów z mocą ustawy (użytych m.in. do szykanowania Żydów, etc.);
  • sam Hácha (to ten, co to „Hitler Háchę wziął pod pachę”) to też postać tragiczna: czcigodny prezes Naczelnego Sądu Administracyjnego, intelektualista o olbrzymim autorytecie, więcej niż dwoma obcasami tkwiący w przeszłości, marionetka w rękach każdego z premierów, dla którego niedościgłym wzorcem była monarchia Habsburska — więc o tyle łatwiej było mu przyjąć połączenie jego państwa z Niemcami; trwał na stanowisku do samego końca, wiedziony wizją ocalenia narodu — co
  • i jeszcze słówko jak to z tym oderwaniem się Słowacji było: otóż ks. Tiso wcale aż tak bardzo nie palił się do niepodległości wspartej niemieckimi bagnetami, nawet po wprowadzeniu (w marcu 1939 r.) stanu wojennego — natomiast secesję wymusił na nim Hitler, grożąc zgodą na wejście wojsk węgierskich (Madziarzy mieli zadawnione pretensje dotyczące słowackich ziem jeszcze sprzed wojny prowadzonej przez komunistów Beli Kuna);
  • a skoro jesteśmy już przy marcu 1939 r.: ciekawy jest opis wrażenia jakie na Hasze wywarła zapowiedź utworzenia Protektoratu Czech i Moraw — protektorat był dobry w Afryce, a my „jesteśmy przecież białą rasą”, której należy się jakaś forma autonomii w ramach większej federacji (Adolf Hitler i federacja, hłe, hłe);
  • niewątpliwie bardzo ciekawą i kontrowersyjną postacią jest premier Alois Eliáš — nie wiem czy w czeskich szkołach czytali Mickiewicza, ale bez wątpliwości zachowywał się jak prawdziwy Konrad Wallenrod: ponieważ nie widział jednego dobrego sposobu na ocalenie narodu przed nazistami — kolaborując z okupantem współpracował z podziemiem i rządem londyńskim — rzecz jasna za wiedzą i zgodą ludzi Beneša („rząd i prezydent będą musieli się prostytuować”; o łączących się przez osobę Eliáša organizacjach Obrana národa i Národní souručenství już pisałem w recenzyjce „Pepików” pióra Mariusza Surosza, także o tym, że finalnie Eliáš został przez Niemców zamordowany);
  • aktywności politycznej próbowali także lokalni faszyści (Jan Rys-Rozsévač i jego Vlajka), co ciekawe raczej ignorowani przez Hitlera i jego ekipę, którzy nie chcieli w Protektoracie żadnego Quislinga — i tu należy poczynić istotną dygresję, bez której myślenie o czeskiej polityce tamtych lat i relacjach z Niemcami nie ma sensu: dla Trzeciej Rzeszy był to kluczowy ośrodek przemysłowy, więc najważniejszy był spokój i ciężka praca, toteż hitlerowcy nie chcieli mieszać — żeby ktoś nie zaczął im mieszać (skądinąd nie trzeba było faszystów czy nazistów do wprowadzenia antyżydowskiego prawodawstwa, bo ustawy norymberskie zostały wyśmienicie skopiowane, na kilka miesięcy przed aneksją, przez zwykłych populistów od Rudolfa Berana);
  • cel polityki był jasny, natomiast metody na tyle niejasne, że doprowadziły do poważnych rozdźwięków — i tak aż do momentu, kiedy władze Protektoratu (pamiętajmy, że cały czas nad nimi stał protektor) doszły do wniosku, że lojalność wobec Londynu równa jest nielojalności wobec narodu, co skończyło się zaprzestaniem podwójnej gry i werbalnym zaostrzeniem stosunków; za von Neuratha był to kraj niewątpliwie okupowany, ale rządzony „zgodnie z prawem i ustawami” (to cytat z jakiegoś niemieckiego urzędnika); za Heydricha konieczne było już hajlowanie, ale przecież „lepiej podnosić jedną łapkę, niż obie”;
  • (na marginesie: chciałbym coś przeczytać o historii Danii okresu 1940-45; czy wiedzieliście, że nawet pod okupacją w miarę normalnie funkcjonowały rząd i Folketing, zaś nazistowska DNSAP nie potrafiła ani przeprowadzić puczu, ani zdobyć sensownej liczby głosów w normalnie organizowanych wyborach (!) — i taka dziwna kolaboracjo-kohabitacja panowała aż do 1943 r.);
  • ciekawy jest wątek Świętego Václava (Vęceslavъa?), było nie było największego czeskiego świętego, patrona Czech (i Królestwa Polskiego), ale też władcy, który umiał uznać przewagę rycerstwa niemieckiego, chroniąc w ten sposób swój naród przed klęską — dość rzec, że właśnie ten element ugodowości wykorzystywali Niemcy, kładąc nacisk na kult św. Wacława;
  • autor nie pomija także tych bardziej tragicznych etapów okupacji: Theresienstadt (i organizowanych przez komendanta mistyfikacji przed wizytacjami przedstawiciela Międzynarodowego Czerwonego Krzyża), Lidice (warto po książkę sięgnąć także dla rozbudowanego tła zamachu na Heydricha — mniejsza z dość obrazoburczymi opisami reakcji praskiej ulicy, która była naprawdę wstrząśnięta zdarzeniem i niespecjalnie trzeba było ludzi namawiać do współpracy w poszukiwaniu Kubiša i Gabčika i do żałoby; wrażenie robi też opis sporów między lokalnym ruchem oporu a Londyńczykami o sam plan zgładzenia reichsprotektora);
  • sęk bowiem w tym, że rządy Heydricha uznano za groźne nie ze względu na jego opresyjność — a raczej ze względu na to, że Czesi zaczęli się przyzwyczajać do swej roli cichych i sytych robotników pracujących w zakładach Škody, co mogło mieć niekorzystne przełożenie na rolę Czech powojennych rozliczeniach;
  • ciekawostka, a może nawet kuriozum: potápka (perkozy) to dla odmiany przykład młodzieżowej nonkonformistycznej subkultury, strojem i zachowaniem kpiącej i podważającej zasady reżimu (wypisz-wymaluj jak nasi bikiniarze dekadę później);
  • czy to miało sens? plan chyba się udał, bo Czesi uniknęli krwawej łaźni — zasadniczo warunki w Protektoracie bliższe były panującym w Belgii czy Niderlandach, niż Polsce czy Jugosławii — i tu autor wylicza, że podczas okupacji stracono około 8,3 tys. Czechów, kolejne 20 tys. zginęło w obozach i więzieniach, 3 tys. podczas pracy przymusowej; do tego wymordowano ok. 80 tys. czeskich Żydów i 3 tys. Romów — czyli łącznie podczas całej wojny (której Czesi właściwie nie toczyli) śmierć poniosło mniej Czechów, niż podczas jednego powstania warszawskiego

Książkę „Niech sobie nie myślą, że jesteśmy kolaborantami. Protektorat Czech i Moraw 1939-1945” zdecydowanie polecam, chociaż niewątpliwie nie jest to rzecz dla każdego, natomiast jako pretekst do dywagacji o naturze narodów i wpływie niepopularnych decyzji na teraźniejszość i przyszłość — czy lepiej szarpać się nawet w sytuacji bez szans, czy jednak przeczekać ile się da? — nadaje się wyśmienicie.

subskrybuj
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

8 komentarzy
Oldest
Newest
Inline Feedbacks
zerknij na wszystkie komentarze
8
0
komentarze są tam :-)x