Już na tutejszych łamach podawałem, i to nie raz: wina czerwone przepyszne są, acz najbardziej jesienią i nieco później, natomiast wraz z wzrostem temperatur dobowych rośnie atrakcyjność win białych… Dziś zatem czas na kilka zdań o winie Cellarium Bisencii Svatovavřinecké, które okazało się wybornym sposobem na podsumowanie sezonu.
Na początek krótka leksykalna dygresja: nazwa marki Cellarium Bisencii hołduje zasadzie, iż im banalniejszy wyrób, tym bardziej ą-ę określenie być musi! To wszakże nic innego jak tania, hipermarketowa linia uznanego Zámeckégo Vinařství Bzenec, na tyle nieznaczącego, że wzmianki o niej znajdziecie na stronie internetowej producenta (por. recenzja wina Cellarium Bisencii Frankovka). W sumie dość pretensjonalna, bo historia Bzeneca sięga zaledwie czasów Bolesława Chrobrego, śladów rzymskich zdaje się w nim nie stwierdzono (język włoski nie pokusił się nawet o przetłumaczenie jego nazwy, nie mówiąc o łacinie…)…
…co wcale nie oznacza, że fantazyjna nazwa skrywać musi coś podłego; jest wręcz przeciwnie: ten Saint Laurent to jeszcze jeden przykład solidnego — czerwonego, wytrawnego (z tych rozsądnie wytrawnych, a nie udawanych ścierwocukrów) morawskiego — wina. Barwa konkretna, smak wyborny tak pod jadło, jak pod dobrą lekturę (za każdym razem to powtarzam, ale cóż: dla mnie dobrym winem jest takie, którego lampkę mogę wychylić do posiłku, a drugą do dobrej książki), kosztowało niewiele (teraz już nie pamiętam, ale na pewno poniżej stu korun — z tym, że koruna dziś już po przeszło 19 groszy!!) — perfektní víno na pożegnanie zimy.
PS butelkę tego wina wychyliłem za zdrowie ukraińskich gierojów bohatersko opierających się opresyjnemu okupantowi — to są goście z kozactwem we krwi, chylę czoła — bo jeśli nie całą Rosję, to przynajmniej jej władze przydałoby się nieźle zdekomunizować i zdenazyfikować (najlepiej w Norymberdze).
(Cellarium Bisencii Svatovavřinecké, fot. Olgierd Rudak, CC-BY 2.0)