Czy któryś z P.T. Czytelników pamięta jeszcze gorący spór o nową dyrektywę dotyczącą ochrony praw autorskich, który przewalał się przez sieć kilka lat temu? A czy ktoś jeszcze pamięta, że Polska złożyła skargę na przepis nakładający obowiązek filtrowania treści pochodzących od użytkowników, pod kątem naruszenia praw autorskich? Minęły lata, minęła pandemia, wojna też kiedyś minie — natomiast dokładnie wczoraj doczekaliśmy się odrzucenia (i oddalenia) skargi (wyrok Trybunału Sprawiedliwości EU z 26 kwietnia 2022 r., C-401/19).
Sprawa dotyczyła wniesionej przez Polskę na przepisy dyrektywy w/s prawa autorskiego i praw pokrewnych na jednolitym rynku cyfrowym nakładające na dostawców udostępniających treści online nie tylko obowiązek uzyskania licencji na publikowanie utworów, ale także nakazujące aktywne sprawdzanie czy pochodzące od użytkowników dane nie naruszają praw twórców.
W skardze do TSUE polski rząd zarzucił, iż nałożenie na usługodawców obowiązku prewencyjnego monitorowania wszystkich treści dostarczanych przez użytkowników — odejście od dotychczasowego rozumienia zasady notice & takedown — prowadzi do naruszenia prawa do wolności wypowiedzi (art. 11 Karty Praw Podstawowych UE).
W wydanym dziś wyroku Trybunał Sprawiedliwości UE stwierdził, iż rzeczywiście nałożony na dostawców obowiązek filtrowania treści pochodzących od użytkowników — aczkolwiek na podstawie informacji dostarczonych przez podmioty uprawnione (tj. producentów, twórców, etc.) — może stanowić mechanizm ograniczenia swobody wypowiedzi. Jednakże nie tylko takie ograniczenie wolności słowa może być uzasadnione celem w postaci ochrony praw autorskich, ale też dyrektywa wskazuje granice tej interwencji. I tak ów system filtrowania treści nie może blokować danych, która nie naruszają praw autorskich, zaś prawo krajowe może dopuszczać korzystanie z cudzej twórczości m.in. w celu cytowania, krytyki, recenzji, a także karykatury, parodii lub pastiszu (art. 17 ust. 7 dyrektywy).
art. 17 ust. 1 i 4 dyrektywy 2019/790 w/s prawa autorskiego i praw pokrewnych na jednolitym rynku cyfrowym
1. Państwa członkowskie wprowadzają przepisy przewidujące, że dostawca usług udostępniania treści online dokonuje czynności publicznego udostępniania lub czynności podawania do publicznej wiadomości do celów niniejszej dyrektywy, w przypadku gdy udziela on publicznego dostępu do chronionych prawem autorskim utworów lub innych przedmiotów objętych ochroną zamieszczanych przez jego użytkowników.
Dostawca usług udostępniania treści online musi zatem uzyskać zezwolenie od podmiotów uprawnionych, o którym mowa w art. 3 ust. 1 i 2 dyrektywy 2001/29/WE, na przykład poprzez zawarcie umowy licencyjnej, w celu publicznego udostępniania lub podawania do publicznej wiadomości utworów lub innych przedmiotów objętych ochroną.
4. Jeżeli nie udzielono zezwolenia, dostawcy usług udostępniania treści online ponoszą odpowiedzialność za nieobjęte zezwoleniem czynności publicznego udostępniania, w tym podawania do wiadomości publicznej, chronionych prawem autorskim utworów i innych przedmiotów objętych ochroną, chyba że wykażą, że:
a) dołożyli wszelkich starań, aby uzyskać zezwolenia, oraz
b) dołożyli wszelkich starań — zgodnie z wysokimi standardami staranności zawodowej w sektorze – aby zapewnić brak dostępu do poszczególnych utworów i innych przedmiotów objętych ochroną, w odniesieniu do których podmioty uprawnione przekazały dostawcom usług odpowiednie i niezbędne informacje; oraz w każdym przypadku
c) działali niezwłocznie po otrzymaniu odpowiednio uzasadnionego zastrzeżenia od podmiotów uprawnionych w celu zablokowania dostępu do utworów lub innych przedmiotów objętych ochroną, których dotyczy zastrzeżenie, lub usunięcia ich ze swoich stron internetowych, a także dołożyli wszelkich starań, aby zapobiec ich przyszłemu zamieszczaniu zgodnie z lit. b).
Podstawowym warunkiem odpowiedzialności usługodawców jest jednak wymóg uprzedniego dostarczenia przez podmioty uprawnione informacje dotyczące treści chronionych — natomiast stosowanie się do obowiązków „nie wywołuje skutku w postaci ogólnego obowiązku w zakresie nadzoru” (art. 17 ust. 8 dyrektywy).
W ocenie TSUE oznacza to, że prawodawca wziął pod uwagę różne i rozbieżne interesy wszystkich zainteresowanych stron, starając się je zrównoważyć. Aktualnie natomiast piłeczka jest po stronie legislatyw krajowych, które mają obowiązek transpozycji regulacji do systemów wewnętrznego prawa autorskiego, włącznie z obowiązkiem wprowadzenia mechanizmów ochrony przed nadużyciami — w tym składania skarg i dochodzenia roszczeń przez użytkowników, których prawa zostały naruszone.
Zamiast komentarza: jeśli coś działa, to po co to zmieniać? Jasne, wiem, że niektórzy uważają, że jakże niedoskonała instytucja notice & takedown to młyn na wodę globalnych korporacji, które przekonały rządy do przyznania im swoistego immunitetu (który był im konieczny, bo przecież żerują na cudzej twórczości) — ja jednak jestem pełen obaw, że jesteśmy coraz bliżej wylania dziecka z kąpielą. Tu mechanizm filtrowania treści, oczywiście na podstawie wykazów przedstawianych przez uprawnionych — tam kontr-system skarg i dochodzenia roszczeń — wszystko to okraszone lakoniczną klauzulą o braku nałożenia „ogólnego” obowiązku w zakresie nadzoru treści…
…a pośrodku tego szarak-internauta, który nie będzie rozumiał, będzie się wściekał, i będzie mówił „prawniku pomóż!” — a obok tego prawnik, który nie będzie rozumiał, będzie się wściekał, i będzie myślał „i po co mi to było?!”