Pavel Kosatík, „Czeskie sny” [recenzja]

Załóżmy, że lubisz styl w jakim Mariusz Szczygieł pisze o Czechach i Czeskiej Republice, a tu trafiasz na książkę, o której ktoś tam napisał, że „wpadał w cykle stuporu”, ponieważ autor „nie stara się uwodzić jak Szczygieł” — jaka jest Twoja reakcja? Trawestując Baťę: zabierasz się do czytania, bo czas na coś innego, czy raczej odtrącasz z obrzydzeniem, bo na pewno nic z tego nie będzie? Osobiście po „Czeskie sny” autorstwa Pavela Kosatíka sięgnąłem, bo chociaż uwodzenie jest przyjemne, bywa zwodnicze, no i nic nie zastąpi rzeczowego, a choćby i subiektywnego, oglądu samych zainteresowanych.

A mianowicie, w pewnym skrócie (acz książeczka to nieobszerna):

  • najważniejszym czeskim snem jest sen o życiu bez Niemców; wprawdzie obecność Niemców na czeskich ziemiach nie była przecież wyłącznie efektem podboju i okupacji, wszakże przyjeżdżali jako koloniści (nie: kolonizatorzy), aczkolwiek po 1620 r. można już było mówić o okupacji. Stąd wyznaczając w 1918 r. granice Czechosłowacji musiano brać pod uwagę dwa rozbieżne postulaty: pierwszy podpowiadał, by państwo kończyło się tam, gdzie zaczyna się etniczna niemczyzna, zwolennicy drugiego pragnęli odtworzenia granic Królestwa Czech; stąd problem z Niemcami, którzy początkowo próbowali oderwać się od państwa czeskiego (Deutschböhmen, Provinz Sudetenland, Böhmerwaldgau, Deutschsüdmähren), co skończyło się zbrojną interwencją władz, a następnie dość regularną dyskryminacją polityczną, czechizacją językową, etc.; stąd po 1938 r. było jasne, nawet dla demokratów Beneša, że czeskich Niemców nie da się „ani wypędzić, ani przesiedlić” — więc Sudety z założenia miały spłynąć krwią; dlatego 1945 r. znów pojawiły się dwa nurty: pierwszy zakładał odstąpienie ziem zamieszkałych przez Niemców, natomiast maksymaliści domagali się „powrotu do macierzy” Ziemi Kłodzkiej, Łużyc i większości Śląska (rewindykacje miały oczywiście uzasadnienie prawno-polityczne, wszakże tereny te zostały odebrane przez Prusaków na drodze zbrojnej);
  • drugim ważnym snem w książce Kosatíka jest sen o Słowacji; geograficznie i językowo bardzo bliska, politycznie i kulturowo odległa (mieszczańskie i protestanckie Czechy vs. chłopska, katolicka, ciemiężona przez węgierskie władze ludność Słowacji); sęk jednak w tym, że chociaż za monarchii C.K. wśród czeskich artystów i literatów panowała pewnego rodzaju moda na Słowację (podobna do polskiej, inteligenckiej chłopomanii), zaś sam TGM (nb. Słowak urodzony na Morawach) mówił, że „Słowacy to są Czesi, mimo że używają swojej gwary” — jego kryteria narodu miały charakter polityczny, nie etniczny; o złączeniu postanowili emigranci, ustalenia zostały złamane: realnie rzecz ujmując Słowacja została podbita przez czeskie wojska — po niedługiej walce z Węgrami, po ledwo odpartym komunistów Béli Kuna i powołaniu Słowackiej Republiki Rad; a nieco później władze praskie potraktowały ja nieomalże jak kolonię, zatem właściwie trudno się dziwić, że dwie dekady później ks. Tiso nie tyle skorzystał z okazji, ile ustąpił pod przymusem…
  • (rozdział o śnie o Polsce akurat napisany jest średnio, ale to może dlatego, że autor pisał książkę dla Czechów), no ale Doubravka przy Mieszku to przecież chrystianizacja naszych plemion,i Wacław Przemyślida na polskim tronie to epizodzik, natomiast ciekawy jest wątek osiedlania się emigrujących Braci Czeskich w Lesznie (jeden z nich, Jan Ámos Komenský, załapał się nawet na banknot o nominale 200 korun), no i porozbiorowy już przestrach, z którym polscy myśliciele patrzyli na Czechów; ciekawe są też wzmianki o rozważaniach rządów Sikorskiego i Beneša o powojennej konfederacji obu państw, co wcale nie stanęło na przeszkodzie, by latem 1945 r. doszło do niewielkich utarczek granicznych (ale o tym lepiej chyba poczytać w książce „Nieznośny ciężar braterstwa” Michała Przeperskiego);
  • czeski i Czechów sen o Rosji to historia sama w sobie, ale to chyba troszkę jak z tym polskim marzeniem o sojuszu z Francją — acz à rebours, przeto Czesi akurat dopingowali carat w walce z Napoleonem tak bardzo, że niektórzy zastanawiali się nad przeniesieniem do abecedy paru liter, a nawet całkowitą przesiadką na cyrylicę (autor dojaśnia, że w tamtym czasie češtinę zapisywano szwabachą — tą samą, której tak nie cierpiał… Goebbels), a także zaszczepieniem na czeskich ziemiach prawosławia (w tym celu dość mocno dorabiano gębę Cyrylowi i Metodemu); dość rzec, że pansłowiańskie i słowianofilskie (czytaj: prorosyjskie) wyobrażenia wśród XIX-wiecznej czeskiej inteligencji chwyciły wyjątkowo mocno, a trzymały… właściwie trzymały aż do 1968 r. (a w niektórych przypadkach nawet dłużej): w carskiej Rosji zakochali się m.in. Julius, Grégr, František Palacký, Ladislav Rieger; ba, Karel Kramář jeszcze w 1914 r. roił o jednym słowiańskim państwie i nawet napisał dla tego tworu projekt konstytucji (głową tego państwa miał być oczywiście car Romanow);
  • sen o Rosji dość płynnie przechodzi w sen o Związku Radzieckim, nie będę jednak po raz n-ty pisał o Korpusie Czeskim wspaniale piorącym czerwonych (ba, Kramář myślał nawet o wysłaniu ćwierci miliona ochotników do walki z bolszewikami), natomiast prawdą jest, że zachłyśnięcie trwało także w l. 1920-tych i później — i trwa nadal, bo przecież Komunistická strana Čiech a Moravy poległa dopiero w ubiegłorocznych wyborach parlamentarnych);
  • i czas na małą aktualną dygresję — oto jest wyimek ze stanowiska KSČM dotyczącego rosyjskiej na napaści na Ukrainę (KSČM prosazuje mírové řešení situace na Ukrajině) — modelowy bolszewicko-imperialistyczny bełkot:

Jednocześnie KSČM zwraca uwagę, że nie tylko Rosja, ale także USA, Unia Europejska i pakt NATO stojący za reżimem kijowskim są winowajcami obecnej sytuacji. Od ośmiu lat morduje mieszkańców Donbasu, w tym kobiety i dzieci. Jednocześnie obecnego konfliktu nie można oddzielić od jego historycznych korzeni, które sięgają rozpadu Związku Radzieckiego 30 lat temu, późniejszego rozszerzenia Paktu NATO na Europę Środkowo-Wschodnią i krwawego zamachu stanu na Majdanie w 2014 roku interesy polityczne wielkich mocarstw i ich rywalizacja o redystrybucję stref wpływów, co jest bezpośrednio związane z interwencjami wojskowymi, groźbami użycia siły, embargami i ingerencją w sprawy wewnętrzne suwerennych państw. To imperialistyczne apetyty kapitału wielokrotnie przekraczają cienką linię pokoju w pogoni za zyskiem.

  • Ruś Zakarpacka to sen piękny, że aż nierealny: ziemie te (dziś składające się na najbardziej wysunięty na zachód — leżący na długości geograficznej Łomży czy Rzeszowa skrawek Ukrainy) w 1918 r. dostały się Czechosłowacji psim swędem, acz miały się przydać do „okrążenia” Węgier; zamieszkujący je Rusini generalnie popierali takie rozwiązanie (wierząc w zapewnienia o autonomii), część czeskich polityków zapewniała, że kieruje nią posłannictwo dziejowe, zatem po wytworzeniu się lokalnych struktur władzy mieli tereny te opuścić (pamiętając o konsekwencjach aneksji Bośni w 1908 r.); skończyło się wojskową dyktaturą i czeskim dyrektoriatem — taki stan półzawieszenia trwał aż do jesieni 1938 r., nieco późniejszej 4-dniowej państwowości Karpato-Ukrainy; po wojnie był tam już Związek Radziecki, a dokładnie Ukraińska SSR (acz tamtejsi Rusini nadal podkreślają swą odrębność od reszty Ukrainy, ponoć nawet zegarki ustawiają w/g czasu środkowoeuropejskiego);
  • sen o Łużycach… to naprawdę bardzo ciekawe, bo jak się okazuje Serbołużyczanie mieli myśleć (a przynajmniej władze Czechosłowacji chciały tak myśleć) o przyłączeniu ich ziem po obu wojnach światowych: raz jako zabezpieczenia przed ich germanizacją, dwa jako „bufora” dzielącego Czechów od Niemiec, aby — wraz z „wyrównaniem” tego okropnego klina w postaci Ziemi Kłodzkiej — pozwolić postawić wojska kilkadziesiąt kilometrów od Berlina;
  • sen o koloniach — to jest naprawdę niezłe, ale czemu miałoby być inaczej? nie dość, że niejaki Emil Holub prowadził wyprawy w głąb Afryki właściwie w tym samym czasie, co dr. Livingstone (ten od ’dr Livingstone, I presume?’), to trudno się dziwić, że po 1918 r. ludzie w naszej części Europy mieli podobne marzenia: uzyskać kolonie na czarnym lądzie! Czechosłowacji w udziale miałoby przypaść poniemieckie Togo, ewentualnie Abisynia, lub też… Madagaskar (a gdyby to wszystko nie skończyło się na rojeniach, być może dziś ekscytowalibyśmy się polsko-czeskimi starciami na tej wyspie, a nie Zaolziem).

Summa summarum: Czesi nie gęsi i swoje marzenia też mają — więc jeśli nie oczekujecie tylko uwodzenia i nie obawiacie się stuporu, warto po tę książkę sięgnąć (żeby się czegoś dowiedzieć, bo przecież tylko człowiek, który nic nie wie może uważać, że wie i rozumie wszystko).

(Pavel Kosatík, „Czeskie sny” [’České Snění’], tłum. Elżbieta Zimna, wyd. Książkowe Klimaty, na papierze 356 stron)

subskrybuj
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

0 komentarzy
Oldest
Newest
Inline Feedbacks
zerknij na wszystkie komentarze
0
komentarze są tam :-)x