Kiedy dzieci nie ma w szkole… można znów śmiało wrócić do dobrych lektur z dawnych czasów i poprzypominać sobie dlaczego to, co było fajne, fajne jest nadal — na podstawie „Lalki” Bolesława Prusa.
W skrócie i nie paląc… albo nie, przecie każdy świetnie „Lalkę” zna… więc może zacznę od krótkiego wstępu: Warszawa, rok 1878 r., Stanisław Wokulski, zamożny warszawski biznesmen („kupiec galanteryjny”) poznaje i zakochuje się w Izabeli Łęckiej — celebrytce z wyższych sfer, acz nieco zubożałego domu. Pusta arystokratka parweniuszem gardzi (pieniądze można mieć, ale nie należy ich zarabiać), jednak coraz jaśniejsze się staje, że podstarzała (ok. 25-letnia) panienka musi zacząć poważnie myśleć o zamążpójściu. Było kandydatów wielu, teoretycznie żaden z nich nie śmiał równać się do Wokulskiego…
Tyle o wątkach romantycznych, bo przecież w książce nie brak także arcyciekawych dywagacji politycznych: począwszy od umiłowania dla wszystkich Bonapartych, wspomnień Wiosny Ludów i wiecznego oczekiwania na jakieś rewolucyjne zmiany (stary romantyk, subiekt Ignacy Rzecki), poprzez „czerwone ręce” Wokulskiego (bohater brał udział w Powstaniu 1863 r., aczkolwiek Prus musiał brać pod uwagę kwestie cenzuralne), aż do nieskrywanych obaw autora w kontekście budzącego się systemowego i naukowego antysemityzmu (Michał Szuman vs. Szlangbaumowie).
Najciekawszy — od zawsze, a uwierzcie mi, że „Lalkę czytałem już na pewno ze cztery razy — wydaje mi się jedna wątek społeczny: Stanisław Wokulski to modelowy przedstawiciel rodzącego się („dzikiego, dziewiętnastowiecznego”) polskiego kapitalizmu; jego ukochana, wraz z czeredą jej socjety to relikt przeszłości, która widzi, że nadchodzi nowe i czuje, że wkrótce będzie trzeba ustąpić miejsca, ale kurczowo broni się przed zmianą warty. Wokulski inwestuje, ryzykuje, zatrudnia, wspiera potrzebujących; papa Łęcki, Książę, hrabia, baron Krzeszowski, etc.) kasę przepuszczają, dorobkiewiczom zazdroszczą. Wokulski jako przedstawiciel przyszłej klasy panującej marzy (o odkryciach naukowych, o postępie społecznym, które dałyby wszystkim szanse lepszego życia), ale i twardo stąpa po ziemi (pragmatycznie handluje z tym, kto da mu tańszy towar, bo tego potrzeba dostarczyć konsumentom); arystokracja wiecznie kłapie dziobami, pozuje i snobuje się, choćby i na patriotyzm i postępowość (wiecznie ubolewający nad biednym krajem Książę, hrabia Liciński (ten od „tek!”)). W sumie zabawne, bo kapitaliści w tym wszyscy wydają się silniejsi, bardziej przystosowani, a więc (wszakże jest to czas, kiedy wszystko zmierzało od Darwina do Spencera i Galtona) muszą wyprzeć warstwę zdegenerowaną, ale taki Wokulski (dostrzegając niestosowność i absurdalność sytuacji) nieszczęśnie daje się przyciągać dyskretnemu urokowi arystokracji i nieco pozuje na jednego z nich (nie tylko utrzymuje powóz, ale też sprzedaje sklep, żeby przypodobać się lalce).
Za każdym razem jak to czytam — sercem i rozumem będąc za zwykłym kapitalizmem, zdemokratyzowaną przedsiębiorczością, swobodą podejmowania ryzyka, etc. — wychodzi mi, że Bolesław Prus nie mógł się mylić i biada nam, że jednak jego niewysłowiony sen się nie ziścił (zamiast tego w polskiej naturze górę wzięły jakieś imaginacyjne „szklane domy”).
Reasumując: jak dla mnie od lat bomba, a jeśli ktoś mi zarzuci, że czytam tylko książki o negatywnych postaciach, moja odpowiedź brzmi — czytajcie polskich pozytywistów, od nich nadal można się wiele nauczyć.
(Bolesław Prus, „Lalka”, oprac. Wolne Lektury, na podst. wyd. PIW, Warszawa 1975, czytane na Kindlu, więc nie wiem jaka objętość na papierze; fot. Olgierd Rudak, CC-BY 2.0)