A skoro jakiś czas temu było o tym, że Královský ležák z browaru Krušovice okazał się nieco za bardzo, dziś czas na czeski sikacz pierwszej wody — czyli Zlatopramen světlý.
Produkcja pivovaru Zlatpromen (w tłumaczeniu: „złote źródełko”) była już na tutejszych łamach omawiana, a to w postaci jasnego ležáka, zatem dziś ograniczę się do krótkiego przypomnienia, iż jest to marka należąca do czeskiego Heinekena z siedzibą w Krušovicach. Kiedyś ponoć wytwarzał je browar Krásné Březno, który dekadę z haczykiem temu został zamknięty, co wcale nie przeszkadza chwalić się na etykiecie, że „založeno 1642”.
W sumie trochę bajka, ale przecież piwo to ma być bajka, a nie arytmetyka.
Wracając ad rem i ku wywołaniu poruszenia wśród ortodoksów: tak, to nieprzyzwoicie tanie piwo (jak na warunki inflacyjne, a także stały spadek wartości złotówki do czeskiej korony) jest sprzedawane w plastikowych do bólu zębów butelkach PET o pojemności 2 litrów, a półki Kauflandów uginają się pod ich six-packowymi zgrzewkami.
To piwo jest tanie jak woda i pije się je jak wodę, w czym oczywiście znacząco pomaga niska zawartość alkoholu (3,8% — bomba!), natomiast w upalny dzień oczywiście działa jak należy — czuć lekką goryczkę, która świetnie gasi pragnienie, etc.,etc. No i jest sprzedawane w plastiku, a ja lubię czeskie sikacze w plastiku, ponieważ jest to zawsze gwarancja niskiej ceny i rewelacyjnej jakości (w stosunku do ceny). (Dla rozwiania wątpliwości: po odkręceniu butelki zawartość przelewamy do odpowiedniego szkła — resztę można zakręcić i odstawić do lodóweczki na późnej.)
Podsumowując: odkąd lepsze jest wrogiem dobrego, dobre i tanie piwo jest dobre, bo jest tanie i dobre, Q.E.D.
(Zlatopramen světlý, w dwulitrowej pojemności flaszce PET, zawartość alkoholu 3,8%, fot. Olgierd Rudak, CC-BY 2.0)